czwartek, 18 grudnia 2014

Big Eyes i Interstellar

Grafika ze strony: http://sand-rae.deviantart.com/



Czyli film na który pójdę  i film na którym byłam.
Film którego oczekuję z niecierpliwością i film który miałam ominąć jak Grawitację ( z premedytacją).

Czemu kusi mnie Big Eyes?
są trzy powody:
1. Reżyser - Tim Burton - w jego całej filmografii są dwie jego produkcję, których nie przetrawiłam: Big Fish i Marsjanie atakują.
2. Christopher Waltz, którego uwielbiam za akcent komiczny w rolach złych charakterów. Jest on na tyle diaboliczny ze swoją mimiką, z gestami, że aż groteskowo. Doskonale pasuje do stylu T.B.
3. Amy Adams - nie przepadam za nią, nie wiem czemu, ale jest naprawdę znakomitą aktorką.

Kolejnym powodem jest sama historia. do czego prowadzi uzależnienie od drugiej osoby?
Historia opiera się na kanwie życia malarki Margaret Keane, która maluje niepokojące i jednocześnie piękne obrazy dzieci z dużymi oczami. Jednak cały splendor i blask przypada jej mężowi -Walterowi  który jako mierny malarz przypisuje sobie autorstwo portretów.
Rzecz się dzieje na przełomie lat 50  i 60 a więc w momencie kiedy o emancypacji przycichło a kobieta miał być żoną. (tak zwane cudowne lata, których dramatyzm pokazano w wielu już filmach). W produkcji T.B. ma być pokazana walka Margaret Keane o prawa do własnych dzieł i do własnego Zachęcam do przeczytania bardzo dobrego artykułu nakreślającego historię w The Guardian.

Drugi film, który widziałam, to Interstellar Christophera Nolana.
Poleciłabym:
1. ludziom którzy chcieliby zobaczyć teorie czarnych dziur w wersji artystycznej. a najlepsze, że nikt nie może powiedzieć, że tak nie może być.
2. Osobom znudzonym powtarzalną muzyką Hansa Zimmera, w końcu stworzył oryginalną scieżkę dźwiękową - jego autoplagiaty były męczące.
3. Fanom filmów postapokaliptycznych ( do których i ja się zaliczam) jest to ciężka i smutna historia.
4. Wielbicielom efektów specjalnych, nie rozbuchanych, i fabuły ! Przede wszystkim.
Sądzę, że to jest film o kosmosie, samotności, przerażająco smutny i jednocześnie beznadziejnie optymistyczny. O bezsensowności ludzkiego działania.
Namnożyło się tych wizji apokalipsy.
5. i oczywiście tym, którzy uwielbiają Christophera Nolana (ja do fanatyków nie należę).
Miałam niewielkie skojarzenia z Odyseją Kosmiczną 2001, i podobało mi się, że właściwie efektowność zredukowana została do minimum.

Nie polecam:
1. cierpiącym na chorobę lokomocyjną, jednak widok wirującej stacji kosmicznej nie jest najprzyjemniejszy (być może dla mnie nie był, bo najadłam się słodyczy)
2. Osobom które szukają dużej ilości efektów, wybuchów, zwrotów akcji a kosmos znają tylko z Gwiezdych Wojen.
3. Fanom Matta Damona

Strasznie dużo obejrzałam w ostatnim czasie trailerów na rok 2015 i końcówkę 2014. Jeszcze nie trafiłam na film, który by mnie mógł w przyszłym roku zachwycić.
Ale zobaczymy?

środa, 10 grudnia 2014

Ogłoszenia ogłoszenia ogłoszenia...

Nadchodzi czas, kiedy przebudzają się Early Tickets i można "zaoszczędzić" jadąc na festiwale.
Dziś Opener ogłosi pierwszego Headlinera
Orange ogłosiło
Off jeszcze czekamy...
Free Form cisza...
Co to będzie co to będzie?

Oczywiście walka między festiwalami o wykonawców trwa.
W tym roku, z uwagi na to, że właściwie jestem weteranem festiwalowym musiałby przyjechać naprawdę znany zespół (na którym dotychczas nie byłam, lub wydał jeszcze lepszą płytę niż poprzednio), lub też odkryte przeze mnie niedawno perełki.

Będę lecieć jak na skrzydłach na:
Vaults - brytyjską grupę indie, grająca obecnie jedynie po dwóch stronach Kanału La Manche.
Zola Jesus - znana ze współpracy z M83 a także przez to, że jej muzyka zaczyna pojawiać się w trailerach filmowych
London Grammar - gwiazdy! Chociaż ich to bym chętniej zobaczyła na jakimś niewielkim koncercie...
a także takie, które opisywałam już na blogu:
Gem Club
Jaymes Young
Sam Brookies

Najmniej wyczekuję w tym roku Openera, forma mi się znudziła, ceny biletów powalają.
Nie podeszła mi też forma łączenia z teatrem czy sztuką.
Najbardziej oczekuję młodych rozwijających się festiwali. Również bardzo podszedł mi w tym roku Off... właściwie sen był dla słabych (co to jest 10 godzin w ciągu trzech dni) bo było tyle ciekawych rzeczy,tyle do obejrzenia i do tego zabrałam w trasę osobę bez której koncert mogłby się nie odbyć w sobotę ;) (pozdrawiam z miejsca).
Off jest dobry bo naprawdę jest OFFowy, najwięcej nowej muzyki. Mało mainstreamu dzieki czemu trafiają tam ludzie, którzy chcą coś odkryć. minus? baza jedzeniowo - alkoholowa. Cena nie zabija.

Orange spoko, jeżeli tylko poradzą sobie z nagłośnieniem, ceny biletów zabójcze pewnie jak zwykle. Jednak warto, ponieważ odpada wydawanie kasy na podróż (jeżeli z zawirowaniami w poszukiwaniu pracy nie wyląduje w innym mieście) i na stołowanie się. Trochę się zastanawiam,  czy to będzie na głównym torze, czy tak z boku jak Selector. ale może im się uda to zmieścić.

Free Form Festival - dla mnie odkrycie roku! szaleństwo weekendowe przemieniło się w coś... dzikiego. Zimno straszliwie, hartowaliśmy się w zimnych halach a dla rozgrzewki zaczynaliśmy skakać. Genialnie. I równie blisko. Przypadkowych ludzi też nie było.

Dlatego z ciekawością przyjmuję informacje, kto w tym roku.
Ciężko będzie mnie zaskoczyć, Muse po raz drugi -warto, Chemical Brothers po raz trzeci (?) - nadal warto. Mela Koteluk po raz trzeci ? - wystarczy.
z wielkich gwiazd do zobaczenia zostali mi:
Foo Fighters, AC/DC, Iron Maiden, You Me at Six, White Lies  Editors (jak widać, rockowe zespoły), Lisa Gerard, Yoko Kanno (tu poważnie),  z bardziej popowych biegłabym na Taylor Swift (mała słabość od kilku lat..) a takżę na Flight Facilities.
Koniec, bo się rozmarzam.
Wracam do szukania pracy a nie bujania w obłokach.

Edit: po wczorajszych ogłoszeniach jestem oczywiście nieco rozczarowana, nie wiem co Ziółek się dziwił, że Alt-J jest bardzo oczekiwany.. OCZYWIŚCIE ZE JEST! (i właściwie tyle zaaferowania z mojej strony).
St. Vincent (jakoś zapamiętałam nazwę) bez szału zupełnie, to samo jak z Johnnym Greenwoodem



wtorek, 2 grudnia 2014

Każdy może być odkrywcą we własnym domu

Własna kampania przeciwdziałająca hasłu "w czasie deszczu dzieci (i dorośli) się nudzą".
Kampania przeciwdziałająca stereotypowemu schabowemu z ziemniakami i monotonni życia jesiennego, gdzie najchętniej się widzi czubek nosa znad parującego kubka herbaty/czekolady/kawy.
Jedyną rozrywką może być wyjście na zakupy do tak cudownie oświetlonego centrum handlowego (gdzie specjalnie są ciemniejsze szyby żeby krzyczało "na zewnątrz paskudnie, chodź kup coś jeszcze!)
Kampanię otwieram od, co prawda wersji marketingowej nieco, ale hasła
OTWÓRZ SIĘ NA KUCHNIE (hasło autorskie, chronione, wszelkie agencje proszę o wcześniejszy kontakt z autorką niniejszego posta).

Gotowanie, w obecnych możliwościach hodowli i sprowadzania produktów ogranicza tylko nasza wyobraźnia. Dlatego nie utykajmy tylko przy tym, co smaczne (wiadomo) i sprawdzone.A nóż-widelec prawdziwą eksplozję smaków poznamy przez przypadek? Nie straszmy się też cenami.
Dla przykładu:
mam czarny ryż, jest on bardziej pożywny niż biały (jest niełuskany) a przez co zjada się go mniej.
kostka tofu (koło 4-5 zł) to dla mnie dwa obiady.
W ubiegłym roku po AFF we Wrocławiu obiecałam sobie, ze upiekę bajgle, jednak okazało się, że znalezione w otchłani internetu przepisy nie odpowiadają moim potrzebom lub zwyczajnie im nie ufam. Przegrzebałam księgarnie w poszukiwaniu kuchni żydowskiej (nic! sama amerykańsko-włosko-angielsko-polska lub egzotyczna) a przepis znalazłam w segregatorku Babci.
Jest na liście.
Oprócz czarnego ryżu spróbowałam też jarmużu (ciekawy smak, a zapach kojarzę z dzieciństwa, także prawdopodobnie kiedyś go jadłam).
Również udało mi się zrobić roladę z ciasta filo - do powtórki.w środku dżem pigwowy i kawałki jesiennych jabłek.

Na liście przysmaków jesienno - zimowych jest również u mnie ponownie odkryta fasolka po bretońsku w wersji wege i nie (oczywiście wersja mięsna z wysoko klasyfikowaną pod względem zawartości mięsa kiełbasą, nie żadną parówką).
A z ubiegłorocznych odkryć na najzdrowszą i najbardziej rozgrzewającą potrawę, konkurs wygrywa smażona kapusta pekińska z sosem sojowym i tofu marynowanym w czosnku i imbirze (i tymże sosie). przepis znaleziony swego czasu przez mojego wujka.
Z tradycyjnych odkryć - pierogi z dynią, pierogi z kaszą gryczaną
W tym roku mam zamiar zrobić coś z mąki gryczanej - w końcu znalazłam niepaloną kaszę. (co ciekawe, im bardziej spalona kasza, tym wg. instrukcji krócej się gotuje, dlatego sama chcę podsmażyć).


Druga część ruchu dotyczy bardziej kwestii "dla ducha"
Książki.
Których się nie czyta, bo nie było czasu, które w naturalny sposób się omija coraz dłużej i dłużej.

Wyciągnijcie.

a ja idę podjadać słodkie .

niedziela, 30 listopada 2014

Sieciówkowy grubas.

Dawno dawno temu myślałam o założeniu bloga w stylu "szafiarskim" jednak idea spełzła na niczym.
Najpierw musiałabym nauczyć się szyć.
Jakość, styl, rozmiary ubrań w tzw "sieciówkach" są dalekie od moich potrzeb.
Nie sztuką jest ubrać szczupłą, zazwyczaj drobną dziewczynę bez grama zbędnego tłuszczu. Sztuką byłoby ubrać mnie.
Wady ubrań w sklepach?

Długość  - coraz lepiej idzie sklepom stricte-spodniowym - tam rozmiarówka jest szeroka. W innych sklepach zwiększenie rozmiaru automatycznie oznacza nie "masz dluższe nogi" ale "masz większy tyłek i grube łydki" depresyjne. Do tego długość rękawów. Większy rozmiar oznacza - masz szersze bary, także na pierwszy rzut oka staje się dłuższy. Dlatego ostatnio kupuję bluzy z długim rękawem na działach chłopięcych.
Czyli szerokość to też problem. Zwłaszcza jak człowiek chce się wbić w obcisła sukienkę to nie może, bo właściwy rozmiar i tak podjeżdża do góry.

Umiejscowienie talii - osoby wyższe talię mają niżej. Dziwna sprawa ale tak jest. Ułatwieniem jest noszenie ubrań w stylu empire. ale takie sukienki przy klepsydrowo-bogatszych kształtach "nosiciela" a także przy sztywności materiału powodują efekt szafy. Zawsze można by nosić męskie koszule, Jednak trzeba by było je za każdym razem przeszyć tutaj tutaj i tutaj, tworząc tu mniej a tam więcej.
Jakość materiałów - po kilku praniach nie nadają się do noszenia. Po czym to poznaję? są bardzo niemiłe w dotyku. Właściwie nie szukam ubrań wzrokiem ale dotykiem. Rzadko zdarza się miły materiał.
Ubrania nie spełniające swojej funkcji: swetry z krótkimi rękawami - ni to ogrzewa ale nie, trzeba kupić żakiet. To samo tyczyło się niedawno mody na płaszcze z krótszymi rękawami - Po co ja się pytam? Cieniutkie bluzeczki, przezroczyste, Żakiety z plastiku które już na wieszaku wyglądają na pomięte.
Kolorystyka - szaro buro i ponuro. Jako że moje ulubione kolory to łączenie czerwieni i czerni albo zieleni i czerni ewentualnie niebieskie to w sklepach ostatnio eliminując powyższe wady zaopatruję się w czarno-białe rzeczy. Idę na łatwiznę. Wkurza mnie też to, że męskie koszulki mają ciekawsze wzory niż damskie - jakiś superbohater lub ciekawe hasło, a dziewczyny to albo mają nadruk fauny albo flory albo jakiejś nieznanej modelki.
Jednocześnie sieciówki jak wypuszczają jakiś kolor, to wszystkie na raz, efektem są wesela, gdzie nagle sukienki gości były w dwóch możliwych kolorach: czerwieni i chabrowym błękicie.
Buty - idea butów z dziurami po bokach, lub zimowych nieocieplanych niczym. do tego plastikowych. plastik nie grzeje. Co prawda można się czepić, ze skórzane buty to nie buty ekologiczne. Ale jak mogę jednak wole skórzane, sztuczne są z pochodnych ropy naftowej i plastiku. Be.

Żeby przestać marudzić, że nie mam się w co ubrać, rozpoczynam bieganie po sklepach z materiałami (adresy już mam) w poszukiwaniu materiałów i mam zamiar nauczyć się kroić aby z tego coś wyszło.
I może w końcu nauczę się na drutach, bo szydełkiem dziergać sobie szalik...to zadziergam się na śmierć.


sobota, 29 listopada 2014

Memo-zyna Kinowa

Mem/meme- od mimesis (naśladownictwo), jednostka informacji kulturowej.
Po przeczytaniu wszystkich definicji z Wikipedii oraz zapuszczeniu żurawia w otchłanie internetu mam jedna definicję: wirus mentalny.

Dlaczego wyciągam definicję memu? Bo mam dość kina rozrywkowego. Dość kolejnej adaptacji baśni, "co by było gdyby", dość historii Kopciuszka która i tak zawsze dostaje to co chce. (najlepsza wersja: Długo i szczęśliwie z Drew Barrymore). Dość superbohaterów wskrzeszanych z coraz to inną twarzą i coraz to innymi wrogami, gdzie treść samego filmu mieściłaby się w krótkim metrażu.
Za grube miliony sprowadza się aktorów z pierwszych stron. Najlepszym tego przykładem są obecnie filmy z serii Marwella - mimo całej sympatii do świata superbohaterów nie mogę przetrawić tego z kilku względów: pozytywni bohaterowie są zadufani w sobie i pompatyczni akcja biegnie na tyle szybko, że nie mamy szans się zidentyfikować. Sympatyczni i przystojni są antagoniści którzy chcąc zając należne (według ich mniemania) miejsce staja się wrogami nie tyle głównych bohaterów co przez przypadek całego wszechświata. Późniejsze odkrywanie historii (w kolejnych wersjach) utwierdza nas w przekonaniu, że ci ŹLI zostali potraktowani niesprawiedliwie.

Kino autorskie ma się coraz gorzej, serwowane są kolejne "papki" medialne z samymi efektami specjalnymi i brakiem treści. Hobbit na przykład i rozbicie krótkiej książki na 3 pełnometrażowe filmy. Co prawda film odnosi się też do Czerwonej Księgi, ale z marnym skutkiem.

Kwestia memów. Wybierając film w recenzji czy opisie staramy się znaleźć punkt zaczepienia który w jakiś sposób nakreśli nam stereotypowa fabułę.
Kiedy matka z trojgiem dzieci/studentka historii sztuki/hipsterka spotyka bogatego pana X nie wie, że jej życie przewróci się do góry nogami... - historia Kopciuszka, Wiemy że skończy się happy endem, wiemy też, że w 3/4 filmu będzie kryzys (jak w każdym) a w 2/3 scena miłosna (również jak w każdym).
Ziemia zmierza ku zagładzie przez działania czynnika X (kosmici, antagonista, planetoida), tylko jeden człowiek/grupka ludzi mających problemy natury psychologicznej jest w stanie ich powstrzymać. Czy uratują Ziemię ?(tak/nie/ pytanie było tendencyjne). - uda im się uratować, o ile w opisie filmu nie ma określenia "nieuchronnej zagładzie" wówczas przetrwa tylko garstka ludzi, zwłaszcza jak nie ma kto uratować. - w tym przypadku mamy rycerskość, archetyp błędnego rycerza który nie wiedząc kim jest i dokąd zmierza, od niechcenia ratuje świat (lub tą garstkę ludzi).

Poznaj historię, której się nie spodziewałeś! Oto nieznana wcześniej historia baśni o Śpiącej Królewnie/Kopciuszku/Śnieżce/Czerwonym Kapturku. (pewnie że nieznana, w końcu scenarzyści kombinują jak mogą) - jest to całkowicie nowa historia, ale ubrana w magię przez co możliwe jest zastosowanie Deux Ex Machina. Nowe adaptacje klasycznych baśni wychodzą mniej więcej co 10-15 lat. Memy czerwonego płaszczyka, kopciuszek ma zawsze skrzącą się, jeżeli nie błękitną, sukienkę.
Widzimy elementy oswojone baśni. Piękne historie.

Potem tworzymy memy, które próbujemy dostosować do naszego życia, jak ten, że książę zawsze przyjeżdża na białym koniu (jest to nasz rodzimy mitologizm, ponieważ białe wierzchowce były kiedyś święte i symbolizowały władzę). Jak ten, ze zmiany są nieuchronne.
Jest to tzw "oczywista oczywistość" i "capitan obvious" - w wersji rysunkowej są to bardzo znane memy. W sieci jeszcze łatwiej się rozpowszechniają jako "virale"  w kampaniach reklamowych nazywanych buzz marketingiem. Są szybkie jak myśli, potrafią żyć w niebycie internetu przez kilka lat i nagle zdobyć popularność.
Dlatego : ) czytamy już nie jako dwukropek-nawias a uśmiechniętą buźkę. Można by to potraktować, jako jeden z pierwszych memów.

Jakie widzę zagrożenie? Rzeczy autorskie, oryginalne stają się inne, a to co inne jest niepopularne i się nie sprzeda.
Scenariusze są adaptowane, oryginalne historie występują w kinach niszowych i również na takich festiwalach. Kino głównego nurtu zaczyna zjadać własny ogon.
Hollywood od dawna jest maszynką do robienia pieniędzy. Rolę oryginalnych historii przejęły seriale, czy to nisko czy wysokobudżetowe.

poniedziałek, 24 listopada 2014

Śmiechy - chichy z polskich piosenek

Jakimś cudem DJowałam w weekend na imprezie. Zabawa była niezła, tylko okazało się, że za bardzo rozmijałam się z "zagraj coś fajnego" albo "puść szybszy kawałek" albo "coś dobregoi  polskiego". Ale o gustach się nie dyskutuje jak mówi stare łacińskie przysłowie.
Mówię to ja, która jest prze zachwycona piątkowym koncertem Julii i Marcella oraz Co-Sovel. ot co!

Za to przez weekend miałam okazję jeździć w nocy autem. W nocy, kiedy głownie puszczana jest polska muzyka, niekiedy dobra, niekiedy błagająca o pomstę. Ale chodzi żeby wypełnić misję POLSKIEJ stacji radiowej czyli pewne przydziały (wydaje mi się że 33%)muzyki.
Nie ma informacji czy dobrej.
Ponieważ dane mi było przeskakując audycje i jadąc kulturalnie nocą przez Warszawę podsumować statystyki. Poniżej je przedstawiam. Rozwlekle. Prześmiewczo.

1. Mnóstwo jest piosenek o miłości, słów: kocham, kochasz, nie kochasz, miłość, nienawiść. Ale co się dziwić. Ulubione zdanie "już nie kochasz mnie" interpretacja dowolna.Kochaj mnie kochanie moje..
Piosenki przykładowe:
Już nie kochasz mnie - Łzy,
Nie kłam że kochasz mnie - E. Flinta Ł. Zagrobelny
Już nie kochasz mnie jak dawniej - Czerwone Gitary
Da-da-da - Formacja nieżywych Schabuff

2. Potem pada pytanie: DLACZEGO!? (przykład angielski Whyyyyy-yyy-yyy-yyyy - Annie Lennox)
Dlaczego ja, dlaczego nie kochasz mnie, dlaczego dlaczegooo...
Dlaczego - Boys
Dlaczego - Zabili mi żółwia
plus milion pytań egzystencjalnych...

Dlaczego ja? - Strachy na lachy
lub mniej egzystencjalne:
Dlaczego niedźwiedź w zimie śpi -  Alibabki

3. O dziwo najczęściej w rodzimych piosenkach pada pytanie o CZAS? Kiedy ? Czekam cały czas? Muzyka polska to jedna wielka poczekalnia.
Czekają na siebie, wokalist(k)a czeka na nieokreślonego "ciebie"(większość), czeka na wspomnianą miłość (G. Łobaszewska),  Czekają na wyjaśnienia, czekają a on(a) nigdy nie wróci. Ciągle czekają (De-mono)
Jest ciemno i jest im wszystko jedno ale mają nadzieje... Czekają na dni których nie znają.
Czas płynie, czas nas uczy pogody, a zakochani czekają na maj.

4. Kolejną rzeczą klującą w oczy jest tryb rozkazujący. Nazywam to piosenkami motywująco-irytującymi:
Wstań i walcz!
Powiedz, nie jesteś sam!
Idź i nie wracaj!
Spadaj!
Zaufaj! Zobacz, na co cię stać!
i oczywiście:
Sto lat sto lat niech żyje żyje naaaam! NIEEECH ŻY-JE NAAAM!

5. Przebogato wypadają też piosenki identyfikujące. Idealne pod identyfikacje grupy docelowej jak i osoby która jest adresatem danej piosenki
Jesteś zerem białym żołnierzem,
Ale jestem!
Jestem bogiem wyobraź to sobie(4)
Jesteś szalona mówię ci,
My Słowianie...
Jestem jaki jestem,
Jestem kobietą,
Ty draniu!
Już tylko Kiler..

 6.  Od zera do milionera - piosenki liczbowe, zarówno w trybie oznaczania kogoś jako nic nie znaczącej jednostki albo wręcz przeciwnie, również wyliczanki:
Jesteś zerem (podchodzi pod piosenkę identyfikującą) śpiewała Beata Kozidrak z Bajmem
Mniej niż zero
Sto lat (ponownie)
Miliony monet u Mroza
Raz! dwa! trzy! cztery! maszerują wyższe sfery u Maleńczuka.
Również pod to podchodzi pytanie ILE? które doskonale łączy się z pkt. 3(czas):
Ile mam jeszcze czekać..?
Nie licząc godzin i lat...

7. Wypełniacze:
To nic,
niczego nie rozumiesz oh yeaaa...
bejbe..yeeeaaah w tym akurat celują Wilki z "Moja Babe"
nigdy nie..(zrozumiesz/zapomnę).
Już dawno...
Kiedyś...(czas i wypełniacz)
Każdego dnia (czas i wypełniacz)

8. Piosenki negacyjne, których cały pomysł polega na tym, że wokalista gra na stereotypach lub też definitywnie czegoś NIE robi.
Nie nie nie...
Chłopaki nie płaczą
nie ma nikt, takiej nadziei jak ja..
Nie, nie, nie, mówię nie gdy myślę nie!

Idealne słowa do popowego "mastersongu"?
Mniej więcej tak:

Powiedz (rozkaz) dlaczego (poszukiwanie odpowiedzi) mnie nie (negacja) kochałeś (miłość)?
To nic (wypełniacz) że czekam (czas...) już tysiąc lat (liczba)   patafianie!(określenie adresata) Ooooch yeah!!

Bardzo natomiast lubię piosenki, opowiadające historię. Nie mam wtedy wrażenia,że to lanie wody.
A zakończę piosenką, która spełnia powyższe, jednak to, jak jest napisana i zaśpiewana nie sprawia wrażenia tworzenia "na siłę".






sobota, 15 listopada 2014

Znowu dałam się wciągnać

W tym sezonie serialowym wieje nudą .... i dwie perełki

Dramat.
Ciężko mi się ogląda ślamazarne seriale powyżej 4 sezonów. Naciągana fabuła, każdy już był z każdym, kończą się pomysły scenarzystów jak nie dublują, brak odnośników do poprzedniego sezonu. Bohaterowie nie wyciągają wniosków. Tak też obecna sytuacja wymaga na mnie szukanie czegoś nowego. Kolejne Pamiętniki Wampirów, The Reign które dochodzi do absurdów historycznych i pokazów głupoty i naciągania fabuły (chociaż Królowa Katarzyna grana jest przez znaną mi z "Ani z Zielonego Wzgórza" Megan Follows - jedyny plus produkcji).
Być może wrócę do Sleepy Hollow - ciekawie jest tam pokazana historia Stanów Zjednoczonych podczas wojny secesyjnej chociaż elementy nadprzyrodzone odstraszają niczym jeździec bez głowy.

Ze starych serialów oglądam tylko :

Once Upon a Time (którego nie jestem wiernym widzem, bo pominęłam ostatni sezon) - podziwiam kunszt zakręcenia i logiki scenarzystów, bo mimo rozlazłości fabuły i piętrzących się zarówno bohaterów jak i problemów trzyma się to ładnie razem).
American Horror Story  - z coraz mniejszym zaangażowaniem, w sumie nie podoba mi się ten sezon dokładnie tak samo jak Asylum, Jednak pierwszy i trzeci były lepsze. Dlatego zaprzestanę.

Niesamowitymi odkryciami dla mnie są natomiast dwa seriale:
Gotham i Selfie.
Jak to drugie wyszydziłam na samym początku, tak potem jednak przełamałam niechęć i zaczęłam oglądać. W końcu to o patologicznie antyspołecznych typach którzy są aspołeczni w dwa odmienne sposoby: jeden - specjalista reklamowy - jest neurotycznym pracoholikiem jednak stwarzającym, przy pomocy sztuczek wrażenie pozytywnego człowieka.
Bohaterka natomiast to istniejąca w wirtualnej przestrzeni przeciętna dziewczyna kreująca się na nieprzeciętną (oj...brzmi znajomo) która nie potrafi jednak funkcjonować w świecie rzeczywistym. Narcystyczny typ.

Zderzenie tych dwóch postaci nie jest wybuchowe, ale powoduje że zaczynają zauważać coś poza sobą a widzów uświadamia o ulotności i właściwie idiotyzmie internetowego "NOLIFE'A"
Jedyny minus? Dochodzą mnie plotki, że to będzie jedyny sezon. a szkoda:(


Gotham.
Drugi serial, który zaczęłam oglądać totalnie bez emocji.
Ot historia młodych lat Jamesa Gordona i jeszcze młodszego Bruce'a Wayne. Rozpoczyna się w momencie morderstwa rodziców Bruce'a co staje się zalążkiem konfliktu dwóch mafiozów.
Fabuła może być, bardzo dobrze ogląda się filmy gdzie wiadomo jaki będzie finał w niedalekiej lub dalszej przyszłości. W tle przewijają się przyszli złoczyńcy co wróży ciekawym wątkom. Miasto Gotham jest całkowicie skorumpowane i zgniłe jak zwykle...
Ale aktorstwo! Doskonale dopasowane.
Jada Pinkett Smith (tak, żona Willa Smitha) jest rewelacyjna jako Fish Mooney - wokół niej kręci się duża część fabuły (poza J.G) - jej byłym adiutantem jest młody Pingwin - demoniczny, psychopatyczny, skrzywiony z równie pokręconą matką.
James Gordon - dawno nie było czystego idealisty w filmie, nieskrzywdzonego przeszłością, bez zadry czy nawet śladu skażenia złem. Brakowało mi tego. Ma za to cynicznego partnera co równoważy sytuację.
Edward Nygma - niezrozumiały patolog i wiadomo-kto-potem, pozytywnie nastawiony do świata, pomocny człowiek.
Najbardziej jednak drażni mnie Selena - czyli przyszła Kobieta-Kot. Nie pasuje mi w ogóle do postaci ale może taka ma być.
a i Alfred - zachowuje się jakby sam był mafiozem, milionerem i jednocześnie Indianą Jonesem.
Polecam

Znowu dałam się wciągnąć...

Edit: korzystając z okazjonalnego zamulania przy szukaniu pracy i pisaniu Listów Motywacyjnych, zaczęłam oglądać w tle serial "RUSH" o lekarzu medycyny który z powodu szprycowania się używkami wyleciał ze szpitala. Leczy za to prywatnie i nieco "pod stołem" dziwne przypadki medyczne w Hollywood.
Ciekawa fabuła ale wyraźnie serial na jeden sezon (już się kończy). Pokazana ładnie próba przemiany bohatera. Plus Odette Annable z Dr House - jej dalsze losy ;)

wtorek, 11 listopada 2014

Marsz na marsz!

Tym razem mniej kulturalnie, a może i nie?
W stylu "Mówię jak jest" MM. Kolonki.

Przełamałam niechęć, urastającą od lat do wychodzenia z domu na dzień Niepodległości, zwłaszcza w Warszawie. Obraz telewizyjny nie pokazywał nigdy tego wydarzenia zbyt pozytywnie, oczywiście zwłaszcza w Warszawie.
Każdy idzie sobie w oddzielnym Marszu, gdzie indziej składa kwiaty, gdzie indziej.
Teoretycznie mamy wolność słowa, także to, gdzie chcę złożyć kwiaty, gdzie chcę przejść i którędy powinno być moja sprawą.
Także tu powstaje "wypominajka" kto którędy komu złożył kwiatka i goździka.
Kto woli Piłsudskiego a kto Dmowskiego.

Notabene obaj Panowie i mężowie stanu byli mniej lub bardziej pokręceni i despotyczni i mniej lub bardziej dążyli do praktycznie jednego celu.
Niepodległości. Ale jak to zwykle bywa każdy swoją drogą, najważniejsze, że cel został osiągnięty.
Nie będę ich rozliczać. Co prawda spotkałam się kilka razy z ludźmi, którzy z dumą mówili, że ich przodek czy wuj czy ojciec czy dziadek byli adiutantami czy służyli pod Piłsudskim.

Sama moja wizyta w Centrum rozpoczęła się o 13 kiedy to mogłam sobie obserwować naprawdę dzikie tłumy z flagami:
Polski:

Flagą z Godłem Polski:

Oraz z chińszczyzną wszelkiej maści (której nie przytaczam bo wstyd, ze coś takiego ludzie kupują jako flagę, dobrze że nie było już flagi piwa na T.)
Dużo było też zwiniętych transparentów różnej maści i trwały próby przed pochodem ONRowców.
Na starym mieście natomiast wysiadały rodziny z dziećmi, wymachiwały ww. flagami (lub nie) i przyczepiali kotyliony w barwach narodowych.

Tymczasem policja, antyterroryści, żołnierze spoza warszawy żandarmeria i ciężko uzbrojone suki policyjne krążyły po mieście, wymuszali pierwszeństwo na czerwonym (bez włączania czegokolwiek) a ja miałam nieodległe wyobrażenie nadchodzącej rozróby.
Sam prezydencki pochód obejrzałam w kawiarni. Bo i tak zrobiłyśmy podobną trasę,  plac Konstytucji, Zbawiciela, Hożą (z kordonami policji), dotarłyśmy prawie na Rozbrat.
Marsz narodowców za to obejrzałam z daleka, jeszcze nie zaczęli puszczać flar ale nie wyglądało to najlepiej a wręcz groźnie. 

Wniosków mam kilka:

1. Dało się przeżyć, Warszawa nie była dziko oblężona, a najbardziej pilnowaną rzeczą był Miś z tęcz.... Tęcza z mi... Miś na miarę naszych czasów i możliwości.
2. Zadyma swoją drogą, nic dziwnego że był ranny, skoro nawet u mnie na obrzeżach puszczano fajerwerki,a rac dymnych w którymś momencie było naprawdę sporo.
3. Ciekawie stanąć na środku Marszałkowskiej i Alej Jerozolimskich - rzadka okazja, bo ostatnia taka była dla mnie podczas Euro 2012.
4. Dużo mniej miałam wrażenie ze jest flag w pochodzie rządowym niż w narodowców. Nie wiem z czego to wynika, może tamci szli w rozmiar?
5. Zniszczenia to był po prostu bałagan z rozgniecionych ulotek, petów itp. te telewizyjne jeszcze nie ogarnęłam. Ale nie demonizujmy. 

Także świętuję sobie dalej. Pijąc chińską herbatę  z hiszpańską cytryną, pisząc łacińskim alfabetem na chińskim komputerze używając japońskiego telefonu, Jedząc kolacje kupioną w niemieckim sklepie z polskim pomidorem. Słuchając polskiej muzyki z japońskiej wieży.
Ubrana w bułgarską czy inną piżamkę. 
Na szczęście mam polski kamionkowy talerz i polską łyżeczkę.Uff..

Świętujemy Niepodległość.




Edit z dnia następnego:
Ciekawe, mówią o zamieszkach na Marszu Niepodległości...
Co ciekawsze, media wskazują tym, że był TYLKO JEDEN MARSZ. co jest totalną nieprawdą. Było ich kilka ja widziałam oprócz zadymowego jeszcze jeden. Zadyma i awantury były na marszu Narodowców.
i kończę z polityką bo chyba już mi od niej niedobrze. 

wtorek, 4 listopada 2014

Siła pewności siebie

Jako że stanęłam ponownie przed punktem "co właściwie chcę w życiu robić" siedzę i myślę: sprawdzam swoje słabe strony i je ukrywam a mocne próbuję wyeksponować.
Przez te analizy zauważyłam, jak bardzo przebywanie z różnego rodzaju ludźmi potrafi modyfikować własne wyobrażenie.
Przez dłuższy okres czasu obracam się w towarzystwie inteligentnym (tak sądzę) wzajemne nauczenie się zachowań jak i pomnażanie wiedzy i nieustanne porównywanie jest na wysokim poziomie. Dyskusje też, również rodzinne.
Mogę  przez pryzmat swojego zachowania i spostrzeżeń (pewnie jest na to psychologiczna nazwa) próbować dokonać porównania między sobą a innymi. Efekty bywają zaskakujace
Tym trudniejsze jest opisanie, jak bardzo człowiek dalej jest nieukształtowany. Że niby dorosły to ułożony, z celem w życiu? A gdzie tam! Dorosły człowiek lepiej kłamie, nie mówi ludziom prawdy, tylko to, co chcą usłyszeć i dusi się w niemożności krytyki.
Bo co inni powiedzą, jak potem będą z nim rozmawiać?
Dorosły się uczy przetrwania.
Przy przygotowywaniu się do tej niewdzięcznej roboty jaką jest w Polsce szukanie pracy muszę nauczyć się krzyczeć.
HALO TO MNIE CHCECIE!
ale do czego? do pracy? Brzmi frustrująco.

Nie, do zabijania rutyny i bezczynności, do nauki czegoś nowego. Do tworzenia, współpracy, innowacji, do robienia ze świata idealistycznie lepszego miejsca, gdzie nie podkładamy sobie świni a działamy dla wspólnego dobra. 
Dowiedziałam się jednak paru bardzo ciekawych rzeczy.
To, co myślałam że mam opanowane w stopniu podstawowym jest teraz stopniem zaawansowanym.
Mój stopień myślowy, czyli liczba sznurków które w głowie układają mi się  do pacynek  klątwy wielozadaniowości, wzrósł.
Pojawiła się umiejętność skupienia na jednym nie tracąc przy tym z oczu kilku jeżeli nawet nie kilkunastu rzeczy.

Jednak wraz z wzrostem umiejętności, które zdarza mi się porównywać z innymi, nie wzrosła pewność siebie.
Może to ukryte dążenie do perfekcjonizmu?
Albo wpajane nam w szkołach "skoro umiesz na 5 to możesz jeszcze na 6"? 
Ja zawsze znajduję kogoś, kto robi daną rzecz lepiej ode mnie. Przez co tworzę swój pogląd, że przecież nie umiem tego jak X to znaczy że umiem zaledwie podstawy.

Usłyszałam kiedyś, że umieć wiele rzeczy, to nie umieć niczego.
NIE
Umieć tylko jedną rzecz, to nie umieć niczego.
Artysta musi być analitykiem i managerem, nikt tego za niego nie zrobi.
Reżyser musi być finansistą i scenarzystą. Jak to wychodzi w polskim kinie widać.
Będąc jednym jedynym, bez jakiegokolwiek wyróżnika stawia nas w szeregu rzemieślników, dobrych, ale rzemieślników. Podatników, robotników.

Jestem robotnikiem.
Ale tylko od 8.00 do 16.00 

Potem robię inne rzeczy.


wtorek, 28 października 2014

Jak odzwyczajam się od siedzenia w sieci....

Mogę spokojnie przyznać, że od liceum (a więc od bardzo dawna) jestem nałogowym surferem internetowym, natomiast graczem od podstawówki kiedy to wyszła gra Indiana Jones i skarb Atlantydy.
Wiosną, z bólem pożegnałam mój komputer który po 3,5 roku służby (bardzo intensywnej) z hukiem padł na zapalenie płyty głównej.
Szczęściem w nieszczęściu pozostało sępienie komputera mojego brata a także telefon komórkowy (który już lekko fiksuje od nadmiaru zadań- co za smarfton) a także fakt, że komputer ten będzie wolny przez dużą część wakacji. Możliwością również było wypożyczenie (do pisania postów np.) komputera z pracy.
Poznałam błogosławieństwo logowania się na Chrome (i przerażenie, ile rzeczy zostaje w chmurze!) poznałam też grozę tego, że jeżeli się nie wyloguje ze służbowego to co może się stać?! (karniaków nie było). Pogoda piękna, dużo festiwali (Off Opener Orange i Free Form,a  także ostatnio American Film Festival) nie zachęcało do siedzenia przed komputerem i grania.
Stopniowo, przez brak minecrafta, zainstalowanie 2048 na telesonym, brak Wiedźmina, CIV, Heroesów III i IV , przestawałam myśleć o tym, żeby po powrocie zagrać w grę. Kiedyś nawet sny miałam w klimacie Minecraft, psychoza.

Pierwsze było odzwyczajenie się od gier.Co prawda nadal łapy świerzbią a jak się zapomnę ustawiam sobie lewe palce na WASD lewy kciuk na spacji i mały palec na prawym Shift. (lub łapka na myszy)
Niestety gry typu point&click dostępne online nie rozwiązują mojej potrzeby epickości walk i bitwy.
Grałam u brata w Heroes VI i jeszcze dzięki promocji na The Sims II pobudowałam trochę zwariowanych domków za drogich na każdego sima.

Kiedy rozpoczął się wrzesień naturalny dostęp do kompa został tym bardziej ograniczony. We wrześniu zaczęłam ćwiczyć dużo więcej (przynajmniej godzinę dziennie) na gitarze. Telefon nie daje rady w rozmowach pisanych(oprócz SMSów), ciężej jest wyrazić natłok myśli zwłaszcza przy lekkim niedbalstwie w pilnowaniu T9 który tworzy takie głupoty że ręce opadają a klawiatura się zawiesza. 
Poza tym telefony niestety nigdy nie służą dobrze takim multitaskingowcom jak ja. (co ogląda,  słucha muzyki pisze bloga na raz)
I brak możliwości wyszukiwania nowej muzyki bolał najbardziej - jednak od czego są i były festiwale muzyczne?

Motywy odstawienia: 
1. snucie się po domu 
2 leżenie na kanapie
3 większa potrzebna ilość snu niż zwykle
4. przez pierwszy okres większa nerwowość..
Pozytywne rzeczy: 
1. większy porządek
2. większa kreatywność (mówią że internet inspiruje...otóż nie..)
3. więcej spotkań z ludźmi
4. więcej wolnego czasu
5. mniejsze zmęczenie

Teraz jestem na etapie, że nie chce mi się pisać, grzebać po sieci, wchodzę w poszukiwaniu muzyki i przepisów. Sieć traktuje jako środek do spotkania się w rzeczywistości.
Tym trudniejsze dla mnie  jest przeglądanie stron w poszukiwaniu nowej pracy, gdzie nie dość, że tematycznie dołuje, to jeszcze jest to diabelnie żmudna robota. A można przecież iść coś upiec, poczytać książkę czy powygłupiać się na spacerze.
Po takim lekkim detoksie planuje zakup nowego komputera...w nieokreślonej przyszłości.
Nigdy nie myślałam, że jednak się zacznę odzwyczajać.
Ale zwyczajnie. jak telewizja internet staje się wtórny. Rzeczy niepowtarzalne dzieją się offline.
Co prawda nadal trzymam się Instagramu, ale właśnie po to, żeby tworzyć impresje dnia codziennego. Jak zamrożone dzisiaj fraktalne wzory na szybie...

.


czwartek, 9 października 2014

I bądź tu mądra...

Jesień nadeszła oczekiwanie.
Półki w domu uginają się od książek po dziadkach a ja zupełnie nie wiem co czytać.
Mitologia słowiańska Brücknera przeczytana. Efektem jest lekka depresja i chęć wyruszenia na wyprawę archeologiczną na Wolin i stworzenia nowej mitologii.
Klasyki literatury polskiej przeczytane już dawno temu, powieści Kraszewskiego. Ulubiona epoka romantyzmu też.
Ile można czytać wiersze Gałczyńskiego i jego Zieloną Gęś?
Nadal nie przepadam za Norwidem, także leży z dala ode mnie.
Wańkowicz przypadł w spadku komuś innemu. Fraszki i przyśpiewki polskie, z których chciałam wyciągnąć chociaż trochę prawdziwej historii kultury przeczytane (rubaszne i krwawe nie ma co!)
Ku pokrzepieniu serc też czytać nie mam dziś zamiaru.

Księgarnie
Prawda!
Ale co zrobić, kiedy właściwie NIC nie jest mnie zmusić do kupienia książki, którą przeczytam tylko raz? Muszę od razu wiedzieć, że przeczytam ją więcej razy.
Dlatego oprócz Sherlocka Holmesa nie czytuję kryminałów.
Dlatego z literatury klasycznej poluje na powieści z czasów wiktoriańskich. Nasze rodzime też nie są złe. Te z okresu międzywojennego które mam to raczej w stylu "romansów dla pensjonarek" o wielkiej miłości do pana dziedzica. Język oczarowuje składnią i wymarłymi słowami. ale co zrobić jak kartki powoli rozsypują się ze starości?
Książek historycznych nie przeczytam dziś, są o błędach, rzadko o właściwych działaniach.
Biografie? A i owszem. Chętnie czytuje, ale muszą być pełne anegdot. Takie są najlepsze i powodują, że chce się żyć.

W księgarniach kroki swoje kieruję nadal w stronę półki z literaturą tzw "młodzieżową" trafia się czasem tam na perełki w stylu "Morza Trolli" Nancy Farmer. Efekt Harrego Pottera z którym dorastałam?

Biblioteki, chyba czas najwyższy rozważyć zapis, w końcu mam prawie po drodze.
A jak nie, to będę słuchać muzyki i odsypiać zarwane noce i wpadać na nowe pomysły do realizacji.
Działam!


Dlatego zostają albumy... te czarno-białe zdjęcia, kolorowe z dzieciństwa, w technikolorze pradziadków, tu podobny nos, tu długie rzęsy, tu podobne brwi, tu ułożenie ust a tam uśmiech. Och! Wszystko już kiedyś było, jesteśmy wyjątkowi ale jednak tacy sami.
Jakie mam jeszcze wnioski? Całe życie myślałam, ze obok dziecięcego zdjęcia Babci siedzi Ciocia to okazało się, że to lalka naturalnych rozmiarów. Bądź tu mądra. Dlatego oglądam zdjęcia i zapamiętuje historie aby móc je kiedyś przekazać. Żeby następni wiedzieli, że mają też swoją mitologię i faktografię.

Legendy rodzinne... studnia bez dna.

Wcale nie chodzi tutaj o to 'co ciotka B powiedziała ciotce C i dlaczego obie nie odzywają się do wujka A.) Nie. Chodzi o historię rodzinną w stylu "dawno dawno temu.." i niepotwierdzonych wiadomości w stylu :
"nasi przodkowie przybyli ze Skandynawii"(niepotwierdzone ale jest)

Albo

"chłopu w Wielkopolsce podczas wojen szwedzkich Jan Kazimierz dał tytuł szlachecki w nagrodę że zabił kilku Szwedów i tak powstał nasz ród" (też nie jest potwierdzone)
Dopiero z czegoś takiego można powieść stworzyć!


wtorek, 30 września 2014

Kobiety za mikrofony część 1. Jesiennie

Nie od dzisiaj wiadomo, że właściwym motorem polskiej, wartościowej muzyki są kobiety.
Właściwie jedynym, i to bardzo głośnym odstępstwem od tej tezy były lata międzywojnia, kiedy królował Eugeniusz Bodo, Aleksander Żabczyński a także Jan Kiepura. Głosy kobiece były mniej zauważane (w przeciwieństwie do ich osobowości). Postanowiłam prześledzić scenę (a właściwie estradę)  w trzech częściach (jakby dwudziestoleciach ):
od roku 1946 do końca lat 60.
od początku lat 70 do końca PRLu w 1989
i lata dziewięćdziesiąte plus pierwsza dekada 2010.

Czy udowodnię tezę? Zobaczymy.

Lata 40 : okres wojenny, ciężkie czasy powojenne, tematem była raczej odbudowa Polski niż tworzenie sceny rozrywkowej kraju. Rozpoczynała się odbudowa Warszawy, trwała wielka migracja ludności, niektóre ludzkie dramaty się kończyły a inne nie. Ponieważ większość inteligencji oraz artystów zginęła lub wyemigrowała trzeba było szukać nowych twarzy. Po przedwojennej Warszawie pełnej rewii i teatrów nie został nawet ślad. Tym trudniej było kompletować i tworzyć zaplecze kulturalne nie nacechowane jeszcze siermiężnością i piosenką biesiadną.

W 1947 roku premierę miał pierwszy pełnometrażowy film "Zakazane Piosenki" główną rolę grała aktywna do dzisiaj Danuta Szaflarska (gdyby historia działa się w Wielkiej Brytanii dawno dostałaby odznaczenie szlacheckie).  Z miejsca zarówno film, jak i odtwórczyni głównej roli zdobyła serca widzów. Film ten zresztą zebrał znaczących artystów polskich (między innymi Alinę Janowską i Edwarda "Dudka" Dziewońskiego czy Hannę "Hankę" Bielicką).


W latach 50 słuchano jazzu (odrobiny) oraz chodzono na potańcówki. Prym też wiodły kabarety między innymi Kabaret Starszych Panów (co prawda dopiero od 1958 r)
Królowały piosenki spokojne, sentymentalne, jednak nadal nie był to najlepszy okres dla polskiej muzyki. Też u mnie w rodzinie, dość osłuchanej, nie jest jakoś szczególnie wyróżniony. (Babcia wolała Elvisa)
Gwiazdą tego okresu była na pewno Maria Koterbska i serduszka wszystkich pukały w rytmie cha-cha.
"Pamiętasz była jesień" zaśpiewała Sława Przybylska. Jesień też była tematem piosenki z repertuaru Kabaretu Starszych Panów a wykonanej przez Kalinę Jędrusik. Jako "Jesienna dziewczyna" zawładnęła telewizją właściwie do końca współpracy z Kabaretem.



Prawdziwy jednak początek muzyki rozrywkowej rozpoczął się w latach 60, w 1959 roku powstał zespól dziewczęcy Filipinki który był typowym jak na tamte czasy "girlsbandem" śpiewającym specjalnie skomponowane dla nich piosenki. Zdobyły one niesamowitą popularność i stanowiły damską odpowiedź dla bigbitowego zespołu Czerwono-Czarni i Niebiesko - Czarni gdzie wyrazistymi postaciami byli jednak mężczyźni. Najbardziej przeze mnie kojarzoną piosenką jest "Filipinki to my" a także "Parasolki" (śpiewane w przedszkolu huee!).
Drugim zespołem z tego okresu są Alibabki powstałe jako grupa w 1963 i śpiewające między innymi piosenki z tekstami Agnieszki Osieckiem (w późniejszym okresie) a także będące chórkami znanych polskich wokalistów i wokalistek. Co prawda nie są dla mnie tak charakterystyczne jak Filipinki ale też mają swój urok.

Lata 60 to początek zespołów bigbitowych jednak na główne miejsce estrady wysunęły się dwie, dość kontrowersyjne OSOBOWOŚCI sceniczne:

Violetta Villas - piosenkarka (diwa!) z niesamowitym głosem z miękkim akcentem, charyzmą i charakterem. Jej piosenki, trudne w wykonaniu ale też niezbyt łatwe w odbiorze królują jeszcze w niektórych radiach do dzisiaj.
Szkoda tylko że nie udało się wykorzystać jeszcze bardziej tej sławy, jak to bywało z polskimi twórcami przez zawirowania polityczne i pewne ograniczenia. Mimo to udało jej się odnosić sukcesy na arenie międzynarodowej.

Nasza przaśną diwą numer dwa jest Maryla Marylka, Rodowicz - śpiewała i śpiewa nadal piosenki Agnieszki Osieckiej czy Jonasza Kofty. Podziwiam ją za konsekwencję stylu (ta biesiadność!) siłę głosu, kondycję, talent komediowy (w Rodzinie Zastępczej była bardzo irytująca ale mimo to zabawna). Co prawda szczyt popularności przypadł na lata 70 gdzie wpasowała się idealnie w hippisowski ruch dzieci-kwiatów, Autostopy i rozluźnienie Dekady Gierka

Jest dobrze.
Podsumowanie:
1. Kobiety same nie komponowały, teksty pisane były przez specjalistów w tej dziedzinie, muzyka również.
2. Solo wyróżniały się jedynie silne osobowości.
3. Nie była to muzyka kontrowersyjna, miało być przyjemnie, czysto rozrywkowo, ewentualnie z zacięciem artystycznym. A co dziwnego, w końcu to muzyka popularna
4. Występy były jako bigbity/zespoły ubrane w jednolite stroje lub też artystki (jak to wtedy jeszcze można było określić) miały swój styl narzucany innym.

Na koniec moja ulubiona piosenka z tego okresu, i też o jesieni, wersja z filmu Wojciecha Hasa:





Źródła:

Obok nieśmiertelnej Wikipedii, która podpowiada mi mam nadzieje prawdziwie w kwestii dat, źródła:
1. youtube.com
2. Inny Świat - filmowa historia Danuty Szaflarskiej (doskonały wręcz dokument)
3. Zasłyszane, zasłuchane same piosenki i spojrzenie na muzykę,
4. Filmy dokumentalne, nagrania koncertów/KSP
5. I oczywiście opowieści...



wtorek, 23 września 2014

Zapiekana Malwa jesienią








Jak zwykle, przy okazji pierwszych niskich (za niskich temperatur) i jesieni marzę o uruchamianiu piekarnika. SEZON ROZPOCZĘTY!
Dziś odkryłam, jak bardzo NIE MUSZĘ używać książki kucharskiej. Upiekłam tartę z cukinii bez sięgania nawet w internety.
Co jest sensacją samą w sobie, bo jest to przekroczenie kolejnej granicy kolejnego levelu kolejnych EXP. Jakbym awansowała w rankingu.

Gdzie jednak nadal nie obejdę się bez przepisu?
- przy babach drożdżowych
- przy ciastach
- przy kremach (proporcje i rodzaje np. śmietany lub cukru lub innych bardzo istotne)
- przy gotowaniu makaronu/kasz/klusek
- przy kluskach (śląskich itp. itd)
- przy pierogach


Reszta to dowolna interpretacja, która zależy od własnie tego "doświadczenia" czyli wniosków z obserwacji. Przykładowo (być może to oczywistości, ale wpływają na ogólny pogląd świata kuchennego) takie dziesięć punktów:
1. jedna łyżeczka sody to około 2 razy więcej niż łyżeczka proszku do pieczenia
2. oliwa z oliwek psuje smak pieczonego
3. Drożdże lubią cisze spokój i brak cackania się (dać zaczynowi ciszę, spokój i ciepło)
4. Dynia jest zamiennikiem jajek przy ciastach drożdżowych
5. Ciasta z jajkami piecze się dwa razy dłużej niż te bez (średnio)
6. Nie warto przesadzać z oregano i przyprawami, warto dodać mleka
7. Sól jest opcjonalna w przypadku sera żółtego i fety w potrawie, one są wystarczająco słone.
8. Ciasto jest ok, gdy z dodatkami nawet lekko się "leje" ale zawsze lepiej dodać więcej mąki
9. Tarta wzięła swoją nazwę od bułki tartej :)
10. W kuchni nie warto się spieszyć.

A! jedzenie smakuje lepiej jak jest robione przez kogoś lub dla kogoś...bez nadmiernego starania bo wtedy Prawa Murphy'iego obowiązują (niestety). Mogę się podzielić. ZAWSZE

Coś słodkiego można zrobić ze wszystkiego, trudniej zrobić coś bez cukru.

A jak czujemy się przejedzeni przekąskami do książki/tv/słuchania muzyki zawsze warto zagrać w grę (jeżeli warunki nie pozwalają) która zajmuje obie ręce;p  AWSD!

Ps. Obok przykładowe pyszności z poprzedniego sezonu :)

poniedziałek, 15 września 2014

Ograniczanie przyjemności

W życiu koniecznie trzeba szukać przyjemności. Inaczej byłoby bez sensu.
Nie jest to typowo hedonistyczne podejście do życia, bo byłoby nim, gdyby nie było umiaru.
Dlatego od dwóch tygodni ponad przeprowadzam eksperyment naukowy oparty na moim zachowaniu (a więc oparty o czynniki behawioralne).
Przedmiotem badania jest przyjemność
Podmiotem badania jest Kofola - nieosiągalny napój z Czech który uwielbiam.
Butelkę dwulitrową dostałam od rodziców w okolicach 21-22 sierpnia.
Otworzyłam 1 września.
Także od dwóch tygodni piję jedną dwulitrową butelkę kofoli (i co z tego ze po otwarciu niby nie przechowuje się dłużej niż 24 godziny ale to nie mleko..tam na pewno jest chemia i nie ma się co zepsuć)

Dawka jest taka:
że średnio co drugi dzień piję pół szklanki :D hihihi
Mam jeszcze na trzy takie "dawki"

Obserwacje:
1. Ekonomiczniej jest kupić dużą butlę takiego napoju niż małe
2. Dawkowanie po pół szklanki nie powoduje szoku insulinowego a jest "smakowaniem" co podnosi walory (niewątpliwe) napoju
3. Gdybym wypiła to, gdy dostałam dawno już bym zapomniała że miałam coś takiego w domu.
4. Traktuję to jako deser poobiedni przez co, jako 'ciastko w płynie" nie wpływa na masę.
5. Kofola najlepsza schłodzona.
6. I nareszcie jakiś post nie o muzyce.
7. Rozciągając zużycie w czasie maksymalnie (mimo terminu po otwarciu) minimalizuje późniejsze chęci na napoje gazowane i niedobre inne - czyli tnę tez koszty.


Nie znudziło mi się jeszcze, dawkuję sobie ten rodzaj przyjemności. W przeciwieństwie do czekolady (którą zjadam na pół tabliczki na raz). Żelek - które zjadam właściwie natychmiast i Chipsów których dużą pakę jem maksymalnie trzy dni, tu da się wytrwać.
Kiedyś spróbuję tak z czekoladkami, oglądaniem filmów czy innymi drobnymi przyjemnościami.
na razie na zdrowie!

A C-C z czerwono-białym znaczkiem jest be.

Ps. post nie jest sponsorowany przez nikogo!
Pytanie do publiczności "co mogłabym sobie jeszcze dawkować?"

niedziela, 7 września 2014

Kwestia wspomnień

Genealogia, zabawa, pewien rodzaj nauki historycznej.
Znanie źródeł swojego pochodzenia, miejsc pochodzenia.
Rozbudowana sieć powiązań, gdzie "wyglądasz jak babcia N" nie jest niczym dziwnym i każdy wie o co chodzi.
Gdzie ze starych zdjęć spoglądają zapomniane twarze. Gdzie fotografia odzierała z intymności w ten delikatny czarno-biały sposób. Gdzie nic nie identyfikowało twarzy a aparat nie mógł wysłać nikogo w kosmos i nie liczyło się jego mocy obliczeniowej.
Gdzie zrobienie zdjęcia było aktem: pozowania, ustawiania parametrów, kolorów.
I dochodząc do takich zdjęć sprzed stu lat widzimy rysy ludzi, którymi jesteśmy teraz.
Genealogia była kiedyś sposobem na udowodnienie swoich praw.
Jestem potomkiem  "X"dlatego to miejsce należy do mnie, z dziada pradziada.
Także utarło się, że to wiedza dla "stanów wyższych" jednak i mniejsi, jak chłopi (robotnicy nigdy, oni wędrowali w poszukiwaniu pracy wyrywając się ze swoich miejsc rodzinnych, jak teraz my robimy). musieli też wiedzieć czy są swoi czy obcy.

Jak zdobywać więc wiedzę o genealogii?
podstawowe: zacząć JAK NAJSZYBCIEJ!

U mnie zaczęła Mama, a potem Babcia, która z moją niewielką pomocą opisała, posegregowała korespondowała z ludźmi i uzupełniła drzewo genealogiczne.
Mama naniosła je na papier a teraz jest tylko uzupełniane o kolejne pokolenia.
Mierzy już kilka metrów.
Ja zbieram historie.
Spędziłam poprzedni weekend na poznawaniu takich historii przez przyjaciółkę dziadków. Śmiechu co niemiara z kotem na kolanach przesiedziałam praktycznie 10 godzin rozmawiając, śmiejąc się, czasem wpadając w zadumę.
Odpoczęłam

Spotkania rodzinne mają to do tego, że są meczące, wszyscy chcą wiedzieć, nadążyć co jest TU i TERAZ. Ale wystarczy jedno jedyne umiejętnie zadane pytanie "Co było" i zaczyna się otwierać świat gdzie Babcia do tajnej szkoły przechodziła przez chlewik aby naziści nie zauważyli, gdzie praprapra dziadek tak umiejętnie zatarł ślady o tym, że brał udział w powstaniu styczniowym że już nie ma szans dotrzeć co było dalej.Gdy okazuje się że do początków XX wieku moi prapradziadkowie byli z jednej strony najstarszymi synami Jana Janowica...
Gdzie druga Babcia trzymając swojego ojca za rękę widziała skutki rzezi wołyńskiej o czym niechętnie wspomina.
Gdy okazało się, że wszystkie wesela u mnie w rodzinie są spóźnione bo ktoś czegoś zapomniał i to jest częścią tradycji.
 Gdy wspomnienia drewnianych domów, ucieczek, koligacji rodzinnych i zaskoczeń po niekiedy dopiero 70 latach wychodzą na wierzch.
Trzeba zacząć słuchać.
Trzeba zacząć pytać.
Żeby było co opowiadać.

piątek, 5 września 2014

Była przerwa!

Wybaczcie
miałam chwilową przerwę od komputera, posty będą pojawiać sie w weekendy.
Najbliższy w ten, będzie dotyczył pamięci rodzinnej.

Kolejne: poradnik, jak radzić sobie bez komputera?
pozdrawiam :)

wtorek, 19 sierpnia 2014

Moim życiem, także muzycznym rządzi przypadek.

Wchodzę w melancholijne, hipnotyzujące dźwięki.
Ile można słuchać Teardrop, ile można powtarzać ulubione piosenki?
Nadchodzi ten moment, kiedy muzyka w radiu drażni, jakąkolwiek stację się nie włączy słyszało się każdy utwór miliony razy (o ile nadawał się do słuchania). Prezencje drażnią.
Więc bawię się myszką i skaczę na YT niczym pilotem z utworu na utwór, z filmu na pokrewny.
i znajduje.. pokłady dobrej muzyki....
W rejony pełne szklanych zwierząt przyciągnęła mnie najpierw muzyka, a później plastelinowe teledyski pełne kolorów. O takich:


Glass Animals to zespół grający też indie rock (ciekawe... raczej bym tego tak nie zakwalifikowała, miałam skojarzenia z Massive Attack prędzej) z Oxfordu. Pod ich projektem podpisuje się współpracujący dotychczas między innymi z Adele, FATM, Plan B - Paul Epworth.
W skład grupy wchodzą; Dave Bayley, Drew MacFarlane Edmund Irwin-Singer i Joe Seaward którzy znają się od dzieciństwa/ Współprace muzyczną rozpoczęli w 2010 r. co zakończyło się stworzeniem EP "Leaflings EP"
Co mi niesamowicie podchodzi to część rytmiczna, nie jest to nierówna, rozbudowana perkusja a jakby grane na pojedynczym bębnie dźwięki uzupełniane o inne elementy perkusyjne (co słychać w Pools). Rowneiz nie stronią od wręcz standardowej elektroniki. Czysty Independent Rock? Nie sądzę, za mało rocka...
Chętnie pobujałabym się do tej muzyki na imprezie.
W lutym 2014 roku grupa wydała płytę ZABA (żaba?hihihi)

A to dwa utwory(oczywiście, że jeden jest animowany- plastelinowy)
pierwszy brzmi jak połączenie rytmu Teardrop z Kristenem Linderem.



A drugi...
to taka mała zapowiedź, czego można spodziewać się na koncercie w Warszawie :)


W POLSCE GRAJĄ W LISTOPADZIE (BASEN dnia 20.11.2014) 



Ps. dzisiaj Gerard Way wrzucił na swój YT singiel.... podpisuję się rękami i nogami pod jednym z postów który brzmi: "Back to MCR!".
Dodatkowo: jest tak przesterowany w tej piosence (No Shows) że juz na 100% wiadomo, że jednak facet śpiewać nie umie. Szkoda. 

sobota, 9 sierpnia 2014

Hopium - zostałam zaczarowana




KIM ONI SĄ?
Wiem tylko, że w piosence Dreamer głosu użycza Phoebe Liu która opuściła (niestety) Snakadaktal.
Wiem tylko, że nagrywali w Melbourne...
Wiem, że są z Australii.
Wiem, że ich kip do "CUT" stworzył Yoav Lester, Chris Mitchell i Floating World Films, Ribal &Gil

wiem, że żeby dostać się na ich stronę internetową trzeba wpisać w wyszukiwarkę http://hopium.voyage/

Jest to duet grający muzykę elektroniczną,
Ale kim są Muzycy?
bo George Sand i Acton Bell brzmi to jak jedynie pseudonimy.
Grali na pewno w jakiś innych grupach muzycznych.
Czekam z niecierpliwością na rozwój.
i zbieram do kupy wrażenia z ubiegłotygodniowego Offa.

Wygrał z Openerem? Podejrzewam, że tak.
ale zrobię kompilację moich trzech festiwali: Offa Openera i Orendźa.
O.o.o?

Tymczasem muzyka! Jedyne, do tej pory, ale już dwa kawałki Hopium




wtorek, 29 lipca 2014

Jazz: Muzyka chłodząca

Kontynuujemy temat upałów.
Jaka muzyka najlepiej sprawdza się w te upalne dni, kiedy nie możemy słuchać jedynie szumu liści, śpiewu ptaków, pokrzykiwań mew czy szumu fal?
Ukochana!

Słowo - wytrych, to rozwińmy.
Podczas upałów dobrze sprawdzają się piosenki o stałej linii melodycznej, z równym rytmem.
Powinny być spokojne nie zawierać dźwięków drażniących. Prawie jak muzyka marketingowa.
Dźwięki te powinny działać na nas jak przysłowiowy "miód na uszy".

Warto sięgać po muzykę ze strefy zwrotnikowej. Ze swojej strony niesamowicie polecam muzykę Kubańską a także jazz nowoorleański.

Pierwsza łagodzi bo któż nie zna Buena Vista Social Club a druga? Druga w tym upalnym lenistwie tworzy chęć ruchu (z naciskiem na "jak dobrze, że mogę ruszyć jedynie nóżką!). Strasznie żałuję, że tego typu styl nie króluje już na dancingach.

Każdy kto wytrzymał to do końca ruszał to nóżką to w którymś momencie rwał się aż do podrygiwania. a tu tym razem wersja wokalna

Zauważcie ten power!!!
Drugą grupą, obok powyższej Tuba Skinny jest 

Meschiya Lake & the Little Big Horns 
wytatuowana pin-up girl śpiewa bardzo mocnym głosem piosenki jazzowe... Rozleniwiają.


Także moje plany na wieczór? jeszcze odrobina nowoorleańskiego Jazzu brzmiącego tak jak brzmiał kilkadziesiąt lat temu i tak, jak brzmieć będzie pewnie przez następne dużo lat...
Całkowite Vintage

Zostawiam was więc z kobietami o potężnych głosach, prawdziwymi muzykami i brakiem całkowitym brakiem sampli i elektroniki. Jak na załączonym obrazku



wtorek, 22 lipca 2014

Trzeba sobie jakoś radzić

W tym roku coś duży kawałek lipca spędziłam z dala od klimatyzacji i zimnych napojów.
Zaowocowało to przemyśleniami na temat Upałów i jak sobie mam z nimi radzić. Co prawda lodów ani mrożonych rzeczy nadal jeść nie mogę. Ale inne rzeczy już tak!
Także kilka rzeczy, tak zwanych "lifehacków" na poprawę nastroju, złapanie energii czy ogólne znużenie gorącem.
PUF!
1. Muzyka... setna wakacyjna piosenka nuży, radio puszcza więcej reklam niż muzyki, ratunkiem jest więc własna płytoteka albo playlisty YT. Polecam też radia internetowe, gdzie nie ma szans na reklamy ( z założenia są niekomercyjne), o dziwo warto słuchać depresyjnej muzyki.
2. Jeżeli pokój jest od strony zachodu(a więc upał popołudniowy) warto spryskiwać zasłony wodą. paruje i robi lekki tropik.
3. Instalacja wilgotnego ręcznika na drzwiach/przed wiatraczkiem też dużo daje
4. Funkcje życiowe takie jak sprzątanie/zmywanie/koszenie warto przełożyć na 19-20 (ktoś to musi zrobić), również atak pobliskiego sklepu też warto robić wczesnym rankiem/późnym wieczorem
5. Oczywiście, że siatki w oknach ratują przed komarami, jeśli bez szans do przyczepienia przy oknie warto spać pod siatką na komary (zwaną popularnie moskitierą)
6. Często wietrzyć, muchy to przebrzydłe krwiożercze obrzydliwe paskudne stworzenia. fuj, na szczęście nie lubią przeciągów
7. Krótkie spodenki i sukienki KOCHAĆ
8. Woda przy łóżku - wskazana, ale niekoniecznie.
9. Jeść też lepiej po 19... ja w dzień nie jestem w stanie przyswoić więcej niż dwóch kanapek
10. Spotykać się z ludźmi! We dwójkę czy też masą lepiej znosi się upały :) umieranie samemu z gorąca to jak depresja/
11. Iść na kąpielisko...dalej J.W.
12. ciepła Herbatka z cytryną... też gasi pragnienie!
13. Książki..dużo książek...
14. Chronić głowę przed słońcem - potem ma się udaromigrenę i dzień z głowy..
15. Chodzić wieczorami na kino letnie, spacerki itp. w Warszawie dużo tego się nazbierało. 

środa, 16 lipca 2014

z-gnieć-ona filmami

Choroba, tygodniowe zwolnienie, ciężko się skupić, człowiek właściwie bez sił leży, czasem wstaje na posiłki i leki.
Książkę można przeczytać, ale doprowadza to do stanu zaśnięcia na niej/pod nią ew. wylania herbaty.
Dlatego zebrałam się w sobie i obejrzałam różne, różniste filmy produkcji amerykańskich oraz francuskich.
Warunek jeden: nie mogły mi podnosić ciśnienia.
Takimi filmami są komedie romantyczne, sytuacyjne, obyczajowe, musicale, komedie dla nastolatków, filmy ze stajni Disneya i ekranizacje klasycznych romansów oraz, ewentualnie fabularyzowane wydarzenia historyczne. Animacje Disneya również.

Tu przechodzimy do sedna/wniosków/obserwacji:
1. Filmy zwyczajnie się nudzą, żałowałabym każdej złotówki, na pójście do kina na : fabularyzowana wersję Kopciuszka (były dwie); z Seleną Gomez i z starsza z Whitney Houston (studio Disneya). Ostatni film: Lovestruck nie był taki zły, ale akcja pędzi.
2. Najlepsze są klasyki, ale ile razy można oglądać My Fair Lady? Brakuje mi lekkości, humoru w nowych , odgrzewanych kotletowych filmach.
3. Filmy SF - Dead Snow - hahah nakręcili kolejną część jednak nie miałam odwagi jej obejrzeć. Zgroza przy pierwszej była zbyt duża.
4. Lincoln zabija wampiry - naprawdę? oprócz bardzo dynamicznej sceny walki na dachu pociągu z wampirami reszta filmu to był fabularyzowany film zemsty.

Mała instrukcja dla polskich filmowców/reżyserów - wynajmijcie scenarzystę!!(mnie) (a przecież wiadomo, Polacy mają większe wymagania do rodzimych twórców niż do zagranicznych).

Niech bohater A o wpojonym przez ojca silnym kręgosłupie moralnym będzie świadkiem śmierci tegoż lub matki. Niech zapamięta twarz mordercy (Bohater negatywny B). Będzie próbował uzyskać sprawiedliwość poprzez śmierć. Na swojej drodze spotka mentora (Bohater neutralny C), który dorosłego człowieka nauczy skakania po ścianach w trzy tygodnie/lub 10 minut filmu. Mentor zawsze ma pokręcone motywy posiadania ucznia i zawsze pozostali uczniowie nie żyją, lub przechodzą na stronę zła.
Dziury w fabule można zatkać wspomnieniami bohatera.
C ma zatargi z B ale sam się boi/jest za stary/nie może więc wysyła A aby został najpierw czeladnikiem a potem mistrzem w swojej sztuce stosując elementy wyrzeczeń i mnisiej czystości a potem zabił B.
A buntuje się  bo na swojej drodze spotyka bohaterów D i E z których jeden musi być lekko pokręcony a drugi o odmiennej charakterystyce zewnętrznej (odmienny kolor skóry, kształt itp ale poziom mózgowy równie dobry) a także ewentualną miłość F (jak Femine).
D i E kombinują a A ma romans z F czego nie pochwala C. B się zbroi i siedzi cicho dopóki nie ustalą daty ślubu lub nie dojdzie do spiętrzenia akcji albo A będzie całkowicie gotowy do walki. To takie honorowe prawda B?
B robi się nieszczęśliwy bo A w związku z buntem przeciwko C stara się zwalczyć B innymi sposobami.
A staje się zależny od D i E którzy okazują się ekspertami w swoich dziedzinach a także F suszy mu głowę, żeby wziął się za normalną robotę, to się bierze.
Po latach B przypomina sobie o A i zabija mu AF(syna/córkę/psa/kota/przyjaciela) A zabija B ale okazuje się że jest tu większy typ od którego zależny był zarówno B jak i C. (typ G...)
Typ G jest trudno osiągalny ale po wysłaniu swoich żołnierzy na zwyczajna misję jest pośród nich a Antagonista A wnerwiony zabija go w zwykłej walce po wyjaśnieniu sobie nawzajem całości fabuły (tutaj można załatać dziury).

Właśnie się zgubiłam, czy opisuje Lincolna, Star Wars czy może ....


Połowę filmów przespałam, część była fajna (jak Angel-A, Paulette, Walk of Shame, Elizabeth - Golden Age, Lakier do Włosów,Maleficient )
Ale naprawdę, obecne kino nie łamie stereotypów. ono je utrwala, co jest tym bardziej
PRZERAŻAJĄCE


Obejrzałam wszystkie(!) animacje Disneya w długim metrażu. Moje życie stało się kompletne?!?


środa, 9 lipca 2014

Festiwalowiczankóweczka

Zielona trawa przed festiwalem...już nie długo

Powróciłam po Openerze do domu.
I tyle słów.
Tyle muzyki odkrytej i potwierdzonej wielkości.
Jako moja 6 edycja Opener nie powalał już ani rozmachem, ani organizacja, być może się przyzwyczaiłam do tego co dobre.
Po poznaniu pełnego line-up nie słuchałam już żadnego z zespołów będących na Openerze, z czystą premedytacją, żeby się nie znudzić, nie rozczarować, że nie graja jak na płycie czy żeby w końcu odkryć organoleptyczne (w tym przypadku uchem) czy naprawdę warto ?

Ponieważ minusów jest niewiele, zacznę od nich:
1. Największy zawód:
- kiedy okazało się że Lykke Li naprawdę jest smutnym człowiekiem i nie warto bylo jej dawać na scenę główną. Od tego momentu przestaję jej słuchać, nie warto. Utwierdziłam się również z Interpolem, że nadal grają na jedno kopyto. Piewsza wypadła z moich playlist drudzy nadal na nie nie wrócą. 
2. Nagłośnienie na The Horrors 
- nie sądziłam, że dadzą de z takim koncertem, muzyka była bardzo dobra ale prawie nie było słychać wokalisty zza ściany gitar. Charakterystyczny niski głos Farisa Badwana nie został przez to dobrze wyeksponowany. Ma on ciepły wokal - gdzie on utonął?
3. Ludzie
- litości...dwie naparzające się kobiety daleko od sceny bo jedna drugą szturchnęła? hahahaha, agresja jest większa na festiwalach u dziewczyn niż u chłopaków. Socjologicznie nie mam pojęcia czym jest to podyktowane.


PLUSY (najcudowniejsze, resztę zachowam dla siebie) :
1. Pogoda - mimo początkowych dziwactw była jedną z najlepszych jakie udało się uświadczyć, żadnych ostrzeżeń o gradobiciach, żadnych  totalnych oberwań chmur. Moje gumiaczki nadal kwitną w samochodzie.
2. Odkrycia muzyczne:
- gdybym odsłuchiwała Jagwar Ma przed festiwalem, nie poszłabym na koncert. Ujęli mnie energią, radością z muzyki i ogólnym świetnym brzmieniem. A także tym. jak bardzo porwali ludzi do skoków. Nie wiem czy jeszcze oprócz tego koncertu zdarzyło się tupanie  parkiet żeby wrócili i śpiewanie piosenek żeby wrócili. 
Nie wrócili, ale patrząc na ich reakcje - wrócą na ban już na inny koncert.
- Daughter - ponieważ leciałam na Bastille nie byłam na całym koncercie (kwestia wyboru jest dramatem na festiwalach) ujęli mnie lekkością śpiewu, doskonałymi kompozycjami i lekkością.
- Foals - jeden właściwie z najlepszych koncertów na Opener Stage - szkoda tylko że w pełnym słońcu 
- Rudimental - muszę powiedzieć, że jak oni rozbujali tą zastaną zmęczoną publikę o tej 1 w nocy, i ja mimo całkowitego zmęczenia materiału byłam w stanie jeszcze pobiegać, poskakać pokrzyczeć yeeeah!
- Bastille - energia, dziki tłum "słuchających eski" jednodniowych festiwalowiczów nie przeszkodził mi, chociaż miałam wrażenie że bawię się najlepiej w okolicy, 

- Haim - od ich koncertu żałuje, że nie przywiązałam się do gitary na stałe (tak, zawsze mogę to nadrobić), i że efekt cheerlederki działa. Bardzo podoba mi się głos wokalistki prowadzącej i czuć mnóstwo inspiracji latami 80-tymi. 

O dziwo nie zauważyłam żadnych lanserów, albo tez chodziłam innymi ścieżkami niż oni.
Jak dobrze...
Odchorowuję zatem swoje, i pozostawiam się z wrażeniami muzycznymi, nauką na przyszłość i muzyką, która łączy.
zółta trawa..odrośnie :)
     

środa, 25 czerwca 2014

Gdzie mnie znajdziesz w.... lipcu?

Rozpoczyna się najgorętszy (teoretycznie) okres w roku.
Przez niektórych zwany wakacjami (tak, też mam chęć rzucić wszystko i wyjechać) inni ciułają na niego rok cały i planują już od stycznia co by tu robić przez każdy cudownie ciepły, miły, wieczór/dzień "wakacji".
Ja swoim zwyczajem liczę od majówki do końca września. Jednak w tym roku nie dane nam było w Stolycy poznać więcej niż tygodnia prawdziwie letnich upałów.
Rozpoczynam cykl letni "you can find me..." w którym będę opisywać atrakcje Warszawskie lub też i Polskie w których wezmę udział. Później też postaram się każdą zrelacjonować.

Plany są następujące:
 26 czerwca - Kino Samochodowe w dzielnicy Wawer - nigdy nie byłam na kinie samochodowym. Jeżeli nie zbiorę ekipy jadę sama, a jeżeli zbiorę - tym lepiej! Mam zamiar sprawdzić, czy dach samochodu wytrzymałby mój ciężar w przypadku ładnej pogody a w przypadku gorszej, poeksperymentować, czy fotele samochodowe są równie wygodne do oglądania filmów? Czas najwyższy umyć szybki....
link do wydarzenia TU

27 czerwca - wybieram się na przywitanie lata w studenckim gronie. Zaiste może być zacnie :)

28 czerwca - w Plażowej - która znajduje się między Temat Rzeka a Stadionem Narodowym odbędzie się koncert Low Roar! Bardzo podoba mi się ten rodzaj muzyki, także postaram się pogodzić jakoś pakowanie na kolejny punkt (patrz niżej) i odwiedzić to zacne miejsce. Debiut w Plażowej zaliczyłam przy okazji premiery singla Elektryczny - Orkiestry Męskiego Grania. link również do fejsbukowego wydarzenia TU

1-6 lipca - Opener - modlitwy o słońce niechaj zostaną wysłuchane! oby gumiaczki mi się nie przydały... Będę biegać między scenami, jeść dziwne jedzenie o jeszcze dziwniejszych porach i spać na plaży. Marzenie.. a wszystko jasne jak obejrzy się To!

26 lipca - czekają mnie jak co roku Nowe Horyzonty! - miejsce i ludzie marzenie, nie wiem tylko, czy uda mi się wpaść jedynie na weekend czy na dłużej.. albo też Audioriver - sama jeszcze nie wiem.. jeżeli to drugie to NH odwiedzę...

od pierwszego do trzeciego sierpnia! Impreza zamknięcia NH jest najlepszą jakie znam, a jeżeli nie, to czeka mnie OFF - tematy nadal pozostają otwarte.

Sierpień zapowiada się spokojniej jeżeli chodzi o festiwale i atrakcje, ale tak to chyba czyste szaleństwo.
Pod koniec miesiąca będę płakać za wyczyszczonym kontem na te wszystkie atrakcje.

Bardzo ciekawie i bardzo bogato prezentuje się w te wakacje Letnia Stolica, uzbrojona w kocyk, poduszki i dużą ilość środków na komary i dobrego humoru mogę dotrzeć na naprawdę fajne seanse (nie Woody Allen na szczęście już).
 Low Roar na dobranoc...
Dobranoc



poniedziałek, 16 czerwca 2014

Nie chodzi o brak weny...a brak komputera

Tylko o brak komputera..
Popsuł się, przegrzał.jak bardzo nie widziałam, co można robić bez tego małego, błyszczącego ekranu było aż smutne. Nie mam telewizora w domu. Także komputer traktuję jako okno na świat. a od czasu zepsucia się termometru także jako prognozometr.
Przed dylematem, co zrobic z taka ilością wolnego, niczym nieskrępowanego czasu, który trzeba jakoś spędzić, stanęłam w poniedziałek. I co udało mi się zrobić?
Posprzątałam dom, przeczytałam dwie książki, ogarnęłam ogród, spotkałam się z przyjaciółmi poszłam do kina. Pisanie czegokolwiek na telefonie (jak i oglądanie) nie jest tak przyjemne.
I da się żyć! mimo typowego "braku znalezienia sobie miejsca" udało się wyciszyć.
Przymusowy eksperyment zaowocował też przeczytaniem kilku książek, uspokojeniem myśli, wcześniejszym chodzeniem spać...a przynajmniej próbą pójścia (książki skutecznie uniemożliwiały mi chodzenie spać przed północą...jak to zwykle bywało).
Co prawda twórczy sajgon w pokoju trwa, a jeszcze do tego rozkrecony komputer straszy,..ale nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło?
Ciężko jest bez tzw. śmiecio-informacji, czyli czytania artykułów beze znaczenia i oglądania obrazów bez znaczenia. Nawet nie surfowania, ale wiszenia w jednym miejscu.
Ciężko było bez obejrzenia wieczorem jakiegoś filmu czy serialu, z Grą o Tron czekałam aż do piątku!
Ciężko było z pozornym uczuciem braku kontaktu ze światem.
Ciężko było z narastającym poczuciem odosobnienia mimo tylu znajomych. Fakt faktem, nigdy człowiek nie był tak samotny jak teraz.Ale pozorne zainteresowanie/polubienie czegoś/utożsamienie się z czymś, wrażenie bycia z kimś w jakimś miejscu jest uzależniające. Nadal pozorne.
Ciężko bez muzyki, którą się naprawdę lubi i której chciałoby się posłuchać, a radio nie pomagało, bo albo grało coś, na co w danym momencie naprawdę się nie ma ochoty albo przerywało idiotyczna liczbą reklam. Reklam z własnej woli słucham tylko przed 8 rano i po 16. (w sumie przymusowo)

Plusem była możliwość skupienia się w 100% nad daną czynnością, co jest bardzo uspokajające.
Dużo też dały spotkania.
Upichciłam dobre rzeczy w kuchni.
Wyspałam się, co przy szalonej pogodzie ostatniego tygodnia było rzeczą na wskroś pozytywną.
Byłam też jakby bardziej pozytywnie nastawiona do życia.

Przeraża mnie uzależnienie, jestem jedną z osób które mają potrzebę dzielenia się. Wynika ona też, jak w przypadku każdego człowieka z potrzeby akceptacji przez środowisko.
I nagle okazało się, że komputera używam tylko do oglądania filmów, umawiania się ze znajomymi czy też przyjaciółmi w realnym świecie, płacenia rachunków i grania. A reszta to rzeczy bez sensu...

poniedziałek, 2 czerwca 2014

Sam Brookes - dla uspokojenia umysłu



Pewnego razu (dzisiaj) bardzo zmęczona >ja< usiadłam wieczorem, po całkowicie ciężkim i kwasowo-dziwnym dniu nabuzowana negatywnymi emocjami. I jak zwykle zaczęłam przeglądać internety w poszukiwaniu dobrej muzyki, która uspokoi...
i trafiłam tutaj, na całkowicie świeży remix od Phaeleh piosenki Numb - Sam Brookes

I to był strzał w dziesiątkę, odgonił moje zmęczenie.
Ale nie byłabym sobą, nie sprawdzając oryginału, i to było jeszcze lepsze ! Ponad pięciominutowy teledysk w brunatnych jasnych kolorach, oszczędny w formie, delikatny i odrobinę samotny, plus miękki uspokajający przenikający się z dźwiękami gitary, głos wokalisty. 
Niesamowicie czysty głos z lekkimi zagraniami jak to nazywam "osobistych chórków".
Mogłabym oglądać bez końca.

Sam Brookes tworzy i mieszka obecnie w Londynie  Wśród swoich inspiracji wymieni\a: Joni Mitchell , szkocki muzyk folkowy Bert Jansch, gitarzysta Davy Graham, a także Joni Mitchell. Ich wpływy przebrzmiewają w lekkim folkowym, surowym brzmieniu gitary, jednak Sam nie ogranicza się do folku (brał udział w nagrywaniu singla Basement Jaxx)
Koncertuje - a jakże! chociaż spodziewam się, że obecna jego muzyka (płyta Kairos wyszła w marcu tego roku) pozwoli mu wybić się poza Wyspy Brytyjskie. Faktycznie starsze kawałki ( np. In Weeks czy Breath me In ) brzmią dla mnie zbyt "country" jednak nadal są przyjemne dla ucha i kwalifikuje je do playlisty "autostradowej" do słuchania w aucie i przyciskania pedału gazu.
Obecny album jest drugi w jego karierze i mam wrażenie, że lepiej wykorzystuje swoje możliwości wokalne. 

Ach! i właśnie to znalazłam, skojarzyło mi się, że jego głos ma podobną barwę (sic!) do wokalistki z London Grammar i bardzo proszę, świeżutkie bo z wczoraj: Bardzo ciekawe podejście do utworu jednego z moich ostatnio ulubionych zespołów. 



Ciekawe czy doczekam się jego koncertu u nas czy będę musiała frunąć do Londynu? Niesamowicie przyciąga mnie barwą głosu . Słucham do snu.


Źródłą:
zdjęcie z oficjalnej strony Sam Brookes
Youtube