poniedziałek, 27 kwietnia 2015

Na maratonie zwanym Spring Break



Minęły już ponad 24 godziny od mojego powrotu do domu pod Warszawę praktycznie pustą autostradą z Poznania (nie licząc kilku ciężarówek). Przed nieuchronną sennością obok kawy chroniła nas muzyka i poczucie dobrze spełnionego czasu i jeszcze lepszego Chilloutu.Poznań jako miasto dawał mi się poznać z różnych stron: śnieżna Malta i sylwestrowe centrum, jesienne spacery, nocne szalone wyprawy na jeden koncert.
Tym razem skorzystałam z wiosennej okazji jaką był Spring Break.
Z uwagi na naprawdę mnogość polskich (i nie tylko) zespołów słuchaliśmy ich kawałków w internecie a potem decydowaliśmy na co idziemy. Niekiedy było to pod wpływem chwili (bo koncert obok) a momentami nie dawaliśmy rady i odpuszczaliśmy. Odległości między klubami - niby niewielkie- powodowały że niekiedy udawało się trafić tylko na dwie ostatnie piosenki godzinnego koncertu (w przypadku Years &Years) a niekiedy na oklaski końcowe. Logistyka, przy realizowanym remoncie wiaduktu i ronda obok CK Zamek i trudne dla obcomiastowców odległości była utrudniona. To miał być w końcu Spring Break a nie wyścig. Co mnie niesamowicie zaskoczyło, to nagłośnienie - dawno nie miałam się do czego przyczepić w tej kwestii, było oprócz kilku niewielkich niedociągnięć, naprawdę dobrze.
Pisze same recenzje, bez opisów zespołów. Pod każdą odnośnik do ich stron oficjalnych.Miały być zdjęcia ale tak bardzo nie wyszły..

CZWARTEK:

Dojechaliśmy. Pierwsze godziny przyszło spędzić nam w dwóch przyjemnych klubach: Stare Kino - klub założony przez miłośników filmów, jak większość takich obiektów w Poznaniu- starym mieszkaniu. Pozostały sufitowe drewniane sztukaterie. ściany ozdobione plakatami i zdjęciami z kultowych filmów.

Mjut - bardzo sympatyczny zespół zebrał sporą widownię jak na wczesną godzinę  (18:30), jeżeli ktoś lubi klimaty melodyjnego indie rocka  którego u nas przedstawicielami są Myslovitz czy też KDZKPW. Gitarowo, czysto. Dla mnie nie jest to odkrycie w jakiś sposób muzyczne, ale na rozgrzewkę - bardzo dobre!

Tuż obok Starego Kina jest drugie miejsce. Pod Minogą Te poplątania - że wchodzi się głównym wejściem a potem schodami do oficyny i na piętro. To jest tak niesamowicie klimatyczne. Trafiliśmy lekko spóźnieni. Ale było warto.

Mokrofon - nie wiem czemu, ale drobne filigranowe dziewczyny z reguły nadrabiają głosem. Kwestia chyba stania w odpowiedniej kolejce. Zainteresowałam się przez brzmienie grupy odwołujące się do początków O.N.A. i czystego, surowego rocka. Tłumów nie było, a powinny. Chociaż to prawda że od kilku lat rock jest w odwrocie na rzecz elektroniki (jest łatwiejsza i w wykonaniu i w odbiorze). Bardzo dobrze  grali i chętnie będę obserwować ich rozwój.

Tu nadchodzi kwestia wyborów, ponieważ strasznie chciałam iść na Latające Pięści a jednocześnie też strasznie chciałam iść na Oliviera Heima.Ta...
.
Jestem totalnie zachwycona lumperpunkiem
Latające Pięści  - chyba jedyny jak na razie przedstawiciel tego gatunku. schludne ubrane w garniaki chłopaki śpiewające soczyste piosenki. Meat me on the love parade wsiąknęło i przykleiło mi się do mojego prawie wegańskiego mózgu.

po 15 minutach wrzącego punku i 9 minutowym marszu Olivier Heim był niczym chłodna woda kojąca nadwyrężone rockiem uszy. Usiadłam w fotelu w Scenie na Piętrze i chillowałam. Ludzi było naprawdę sporo a koncert został przyjęty również bardzo dobrze. Wydawało mi się lekko monotonnie jednak bardzo przyjemnie.

Popędziłam, korzystając z luksusu tramwaju, do Centrum Festiwalowego - Zamku Cesarskiego.
Tam też występował, przy dość szczelnie wypełnionej ludźmi sali - Król. Głęboko męski głos, ciekawe aranżacje i przede wszystkim nowe kawałki. Tak! Towarzystwo zachwycone ja mniej, bo oddechu złapać nie mogłam a tu kolejne bujania. Wybujałam się zatem.

Kolejny melodyjny głęboki czy można powiedzieć "alternatywny"? nie, prędzej folkowy klimat Skubasa. Gdzie odrobina polskiego smęcenia (w tym jesteśmy dobrzy w muzyce) przeplatała się z typowo amerykańskimi zagraniami w stylu Mumford and Sons. Nie jestem jego fanką i mimo bardzo ciepłej atmosfery koncertu nie zrobiło to tak dużego wrażenia. Może to to zmęczenie? W końcu to był już tego dnia szósty koncert.

Ponieważ kolejna była MIN t , i to daleko mimo biegu nie udało nam się niestety zdążyć. Pogubiliśmy się podczas poszukiwań słabo oznaczonego klubu Oczy(na mapce  ale i też nie było widać od ulicy...), do tego, sądząc po zadowoleniu i oklaskach po ostatnim utworze- wiele straciliśmy. Drobna osoba za konsolą, totalna elektronika z wizualizacjami! Wybraliśmy zatem Zakręt a potem jednak żałowałam, że nie poszłam na moich festiwalowych pewniaków czyli Cosovel. :( (pozdrawiam z miejsca i obiecuję że nadrobię!)
Byliśmy strasznie zmęczeni. SPAĆ!

PIĄTEK

Po całym dniu chillowania na Malcie (kolejne miejsce poznańskie warte odwiedzenia) znowu rozpoczęliśmy koncertowanie od Starego Kina. Sprzyjała pogoda lenieniu się i zwiedzaniu więc dopiero o 19.30 wylądowaliśmy na...
Rusty Cage - Rockowo, ale w klimacie amerykańskiego rocka z festiwalowej półki a'la Imagine Dragons itp. wokalnie bardzo dobrze, chociaż wzięcie na warsztat piosenki Muse "Psycho" wyższa szkoła jazdy, podziwiam że się udało. Rockują dobrze, ale czy wprowadza coś nowego? Ciężko w tym temacie cokolwiek powiedzieć.
Ps. Nastawiałam się bardzo na Natalię Nykiel, ale jak zinterpretowała piosenkę Bat for Lashes bardzo szybko wykreślona została z lineupu.

Szybka przebieżka bliżej rynku czyli do Dragona na Rycerzyki - muzyka poduszkowa - kołysankowa nie zachwyciła mną jak mogłabym się spodziewać ale była wystarczająco urocza żebym chciała się zatrzymać na chwilę. I znowu pokiwać nóżka w takt muzyki.

poszliśmy jeść (strasznie dużo i dobrze tam jadłam ale to był fragment ogólnego chillu) przegapiliśmy jeden zespół. E tam. w końcu wakacje.

Spóźniliśmy się na Ten Typ Mes +live band
NO NIE! Jak nie słucham tego gatunku (hip hop), to i tłumy i mój zachwyt były chyba podobne. Wybawiłam się nieziemsko, wyskakałam, wyśmiałam i w ogóle. Coś w tym jest, że na koncerty hiphopowe chodzić mogę ale już słuchać w radio czy na odtwarzaczu średnio. Pewnie chodzi tu o charyzmę. Na wyidealizowanej wersji płytowej nie czuć charyzmy.
Także całkowicie wycieńczeni padliśmy w piąteczek.

Mieliśmy dotrzeć jeszcze do Good Time Radio na We Draw A - ale były tłumy. Nie udało się wbić.

Także wieczór zakończył się pochłanianiem piwa na Rynku i totalnie zaskakującym zbiegiem okoliczności (pozdrawiam z miejsca jak piszę!). Nie udało mi się przebrać za lisa.

SOBOTA

Dzień ostateczny.
Warunki skutecznego powrotu do domu z KAŻDEGO festiwalu: 1. trzeźwość 2. nie przesadzić z szaleństwem 3. Ostatni koncert przed północą.
wszystkie zostały spełnione aby o 4 rano smacznie spać we własnym łóżku.

Zagi - w ogrodzie różanym. Po obejrzanym video na yt spodziewałam się elektryzującej dawki szaleństwa w neonowych kolorach. Było... plumkająco, delikatnie, bez zadziorów, dziewczęco. Zachowawczo. Nuda.

Daniel Spaleniak  - ten to ma głos! Opowiadałam o charyzmie? Też ma. Forma "półgodzinna" jednak widocznie stresowała wszystkich muzyków. Zdążą? Wyrobią się? Koncert w Blue Note przyjemny i na pewno pójdę jeszcze raz na pełnowymiarowy występ bez presji czasu. Zwłaszcza że nie doczekaliśmy, jak wiele innych do końca (szkoda).

Kiedy jakieś 90% ludzi pędziło pod scenę na Years &Years zgodnie (po oczywiście wcześniejszym odsłuchaniu) poszliśmy(spacer zajął 10 minut) na koncert Milky Wishlake.

Jak się rozpoczął było kilkanaście osób, potem jednak niewielki klub się zapełnił i wyszło z tego coś naprawdę fajnego i bujającego. Grają jeszcze w tym roku na Openerze. Jak trafię, to zobaczę. Jak nie trafię to będą na pewno inne wydarzenia i też zobaczę. Warto, Elektroniczny pop? Oklepane, bliżej ambientu. Bardzo dobre jednak, brzmi bardzo przemyślanie. Poza tym, fajnie znaleźć się poza mainstreamem.

Zdążyliśmy na 2,5 piosenki(!) Years&Years (resztę nadrobiliśmy w drodze powrotnej). Wiedziałam że tak będzie. Doskonały kontakt z publicznością, motyw naszej flagi i podejrzewam, że będą hitem na Openerze. Doskonała muzyka taneczna do klubów. aż dziw że tak rzadko słyszana. Lub też nie do tych miejsc już chodzę..a przepraszam, graja lata 80 jakby później disco nie istniało.

Mela Koteluk - nie wiem, ale miałam wrażenie, że jest zmęczona, poza tym bardziej podobał mi się jej koncert kiedyś tam... dawno, jeszcze przy pierwszej płycie. Ludzie nie zawiedli, najbardziej znane utwory też były. Bardzo ładna gra świateł, wszystko bez zarzutu, uroczo.

Jedyne zdjęcie do którego nie mogę się przyczepić tak bardzo...

Ostatnim przystankiem na festiwalowej mapie była Jazzpospolita w Blue Note. O tak! Bardzo elektryzujący występ kwartetu(czy można tak powiedzieć w przypadku muzyki rozrywkowej?) - ludzi znających się na graniu.  Żywe kawałki przeplatały się z wolniejszymi. Aż przypomniały mi się pierwsze doświadczenia z koncertami tego typu we wrocławskim klubie Rura. (długo zamkniętym)

 Skoro doczytaliście do końca:
3 dni
16 zespołów na scenie i poza sceną (tak! można potem było natknąć się na nich w klubach)
trochę znanych twarzy w tłumie
lekka chrypka
totalne zmęczenie
i uczucie całkowitego wypełnienia chilloutem tej przerwy wiosennej.

BYŁO WARTO, BĘDĘ ZA ROK PRZY SPRZYJAJĄCYCH WIATRACH

czwartek, 16 kwietnia 2015

FestiwaloWIANKOwianeczka - festiwalowe FAQ

Na specjalne życzenie odkładam na później pisanie o radiu i omawiam bardzo aktualny temat.
Oczywiście festiwalowy.

Wyobraźmy sobie Ciebie i Ciebie i Jego i Ją i Ich. Nigdy nie mieli do czynienia z żadnym festiwalem. Może i by chcieli ale boją się. Może i by chcieli ale tyle pieniędzy wydać, może i tak..ale...
i teraz będę prostować to "ale".
Od razu napiszę: wpis nie jest sponsorowany przez nikogo, oprócz mojego czasu. Dlatego opowiem o tym w najprostszy możliwy sposób: odpowiadając na pytania.  Oczywiście jeżeli jakieś powstaną, możecie dopisać.

1. Nigdy nie byłam/em na festiwalu, jednak czuję, że jestem na to za stara/y.
Nigdy nie jest się za starym na festiwale! Przykładem może być najstarsza para oglądająca razem filmy,  nakręcono o nich nawet dwa filmy dokumentalne, Państwo Maria i Bogdan Kalinowscy zawsze byli mile widziani na Nowych Horyzontach we Wrocławiu.  Na muzyczne również jeżdżą nie tylko dziane nastolatki, ale i ludzie w średnim lub starszym wieku.

2. Od jakiego festiwalu zacząć?
Od tego najbliżej, ja rozpoczęłam swoją przygodę z festiwalami od Nowych Horyzontów w Cieszynie (2004 r) później działałam w wolontariacie na pierwszych pięciu edycjach we Wrocławiu. Warto patrzeć, co się dzieje w mieście i okolicy. Miałam to szczęście w nieszczęściu że brałam bierny(nigdy na widowni) udział w przygotowywaniach festiwalu Opolskiego w LO.
Jeżeli klimatem nam nie pasuje, zawsze  można spróbować nieco dalej. Warto też chodzić na mini festiwale obejmujące jeden wieczór w klubie.

3. Jestem niepełnosprawna/y ruchowo czy to nie utrudni mi odbioru festiwalu?
Oczywiście że nie! Festiwale dostosowane są dla osób niepełnosprawnych. Co prawda w salach kinowych jest tylko kilka miejsc dla osób poruszających się na wózkach, jednak są też pokazy plenerowe. Co do festiwali muzycznych, ze względu na zmienną pogodę zawsze jest przeprowadzona gdzieś utwardzona droga którą można dostać się pod odpowiednie sceny. Są też platformy gdzie w spokoju można obejrzeć koncert. Spanie na polu namiotowym oczywiście również jest możliwe.

4. Nie mam paczki znajomych z którą mogę pojechać, ewentualnie jadą dwie dziewczyny, czy to bezpieczne?
Jazda w pojedynkę jest trudna, ponieważ pewnych rzeczy nie da się przewidzieć. Warto jednak nawiązać nowe znajomości. Jeżeli jedzie się z przyjaciółką - bardzo wskazane. Pola namiotowe jak i cały festiwal objęty jest ochroną. Zdarzyło mi się samej wybrać na festiwal. Bardzo dobrze to wspominam,w przypadku Openera jednak trójka znajomych była już na miejscu. Chłopaki mogą jeździć. Zawsze ktoś przygarnie.

5. Mamy dziecko ale nie ma kto się nim zająć. Co teraz?
Zawsze można kupić bilet dzieciakowi (i słuchawki tłumiące dźwięk) co prawda bobasy nie przepadają za tłumami i hałasem, jednak w tamtym roku do Syren Artura Rojka  bardzo dobrze się bawiły. Sama na pierwszym koncercie byłam podobno jako 4 latka. Pamiętam wielką scenę, helikopter i hałas i siedzenie na trawie. Starsze dzieci mogą uznać to jako wielką frajdę. Wiadomo, wtedy nie można już tak bardzo robić tego, co się chce.

6. Jak się zabezpieczyć przed kradzieżami?
Nie ma idealnego sposobu. Na pewno nie zostawiać najcenniejszych rzeczy na polu namiotowym. Warto na poczatku kilkudniowego festiwalu zostawić swoje skarby w depozycie. Najlepiej jednak nie brać diamentowych kolczyków i złotych zegarków.

7. Czy muszę spać na polu namiotowym? 
Nie, zawsze można wynająć kawałek łóżka w hotelu czy hostelu, skorzystać z couchsurfingu czy też popytać po miejscowych znajomych/rodzinie. W przypadku zalania namiotu (było) warto mieć plan B. (całkowicie przypadkowo miałam i dziękuję !) Pole to jednak wygodna i tania opcja, zwłaszcza że powroty mogą zajmować trochę czasu.

8. Jakie są niezbędne rzeczy podczas kilkudniowego festiwalu? Zakładam że śpię pod namiotem.
Bezwzględnie: namiot, śpiwór, żel pod prysznic, dezodorant, ręcznik, zmiana ubrań na każdą pogodę(na dni wyjazdu+1), kasa, karta, ID, krem do opalania, wit.C albo jakaś inna suplementacja witamin (jeszcze nigdy nie wróciłam zdrowa z festiwalu..), tabletki na gardło (festiwal muzyczny), krople do oczu (festiwal filmowy), woreczki foliowe (zawsze), papier toaletowy, żelazna racja batoników zbożowych, cukierki, notatnik, długopis, ładowarka, powerbank(przydaje się przy minimalnej żywotności baterii telefonów i gigantycznych kolejkach do ładowania), karty do gry, plastry, buty na zmianę. Najlepiej zrobić listę przed wyjazdem.

9. Czego się wystrzegać?
Brania zbyt cennych rzeczy, uważnie wybierać nowych znajomych, nie przesadzać z używkami, Pamiętajmy o unikaniu brania ostrych narzędzi i parasoli na festiwale - mogą zostać zabrane przy wejściu (jeżeli mamy szanse, dostaną numerek i będzie do odzyskania)- filmowych festiwali to nie dotyczy.

10. Skąd mogę czerpać informacje o festiwalach?
 Obecnie są oprócz wiadomości na stronach oficjalnych, informacje na portalach społecznościowych a także można ściągać aplikacje. Osobiście lubiłam gazetki festiwalowe (bardzo) bo mogłam sobie zachować na pamiątkę. Aplikacje niestety są zbyt tymczasowe.

Jeżeli macie jeszcze jakieś pytania, chętnie odpowiem. Na razie pozostało mi przygotowywać się do Spring Break w Poznaniu. Relacje będą w przyszłym tygodniu. Nigdy nie byłam także czujnym okiem będę obserwować wydarzenie z każdej strony.

wtorek, 7 kwietnia 2015

Wymówkowo

Temat rósł kilka tygodni, i przeszedł sam siebie.
Internet, a raczej formy komunikacji online są najprostsze i wymagające najmniej energii. Ot, możemy oglądać film, grać w gry, robić cokolwiek innego i równocześnie rozmawiać z ludźmi.
Sztuczka polega na tym, że media społecznościowe spowodowały, że jeżeli nie jesteśmy online czujemy się winni.
Wydarzenia w których można wziąć udział, to kolejna sprawa, nie ma już "bo mi się nie chce" brak aktywności to nie jest strona człowieka, który działa. Osoby aktywnej i w świecie i online.
I tu przechodzę do wymówek. Powstała długa lista wymówek, którymi również i ja się posługuję. Nie możemy nie mieć ochoty na rozmowę, musimy mieć wymówkę, przecież świeci się zielone światełko. Często po takiej wymianie zdań ostatnie słowa to "ok, na razie" a potem już się nie wraca.
Jeżeli po kilkunastu sekundach nie odpowiemy na wiadomość, to przy zielonej kropce druga strona może poczuć się zignorowana.
Wymówki/przyczyny braku chęci rozmawiania możemy podzielić na:
1. Prozaiczne
2. Nadzwyczajne

Grupa prozaicznych wymówek to:
- idę pozmywać/posprzątać/zjeść
- muszę popracować (częste w godz. 8-17)
- sorki mam autobus/jadę gdzieś
- zaraz nie będzie zasięgu (rzadko ale się zdarza)
- idę na zakupy
- idę pod prysznic(i inne tematy łazienkowe)
- gram w grę(mogę odpowiadać tylko przez WASD 1234 ZXC)
- mama/tato/babcia/dziewczyna/chłopak/żona/mąż/dziecko woła

Nadzwyczajne to:
- dzwoni telefon (tak! mam jeszcze znajomych którzy dzwonią)
- sorki, jestem na imprezie, wiesz jak to jest... muszę (!) gadać z ludźmi
- przepraszam mam gości
- muszę napisać tekst na bloga
- mój facet/dziewczyna przyszedł/przyszła
- źle się czuje (tu następuje długa konwersacja na temat objawów)

Nie można odpowiedzieć,
- gram na gitarze a fb działa w tle, bo wyszukuję chwyty online - gitara poczeka
- mam zły humor - jak to, ja do Ciebie pisze a Ty masz zły humor? podziel się tym
- Zignorować - tylko falujące kropeczki obok imienia...
- nie można NIE ODPOWIEDZIEĆ
- nie mam czasu - nie masz czasu? Jak to możliwe? Jak mogą być ważniejsze rzeczy od naszej rozmowy? MOGĄ.

Nie możemy nic nie robić, każda reakcja wymaga kontry. Uzupełnienia. Nie chcemy przecież wypaść w złym świetle? Nie możemy zrobić czegoś, na co zwyczajnie nie mamy ochoty bez bardzo konkretnej wymówki. Zwykłe lenistwo, spędzenie wieczoru przy filmie i misce popcornu - ależ skąd! To takie bezproduktywne.
Kiedyś przez GG/Tleny i inne teraz komunikacja online robi z nas społeczeństwo wymówek.
Każdy z nas zna więcej zdań rozpoczynających się od NIE.
NIE....BO....

Zrobiło się poważnie?
Idę sobie, popatrzeć na chmury które są najpiękniejsze o tej porze roku. Posłuchać śpiewu ptaków i powściekać, że nie jestem w stanie zabić Kościeja.