wtorek, 30 września 2014

Kobiety za mikrofony część 1. Jesiennie

Nie od dzisiaj wiadomo, że właściwym motorem polskiej, wartościowej muzyki są kobiety.
Właściwie jedynym, i to bardzo głośnym odstępstwem od tej tezy były lata międzywojnia, kiedy królował Eugeniusz Bodo, Aleksander Żabczyński a także Jan Kiepura. Głosy kobiece były mniej zauważane (w przeciwieństwie do ich osobowości). Postanowiłam prześledzić scenę (a właściwie estradę)  w trzech częściach (jakby dwudziestoleciach ):
od roku 1946 do końca lat 60.
od początku lat 70 do końca PRLu w 1989
i lata dziewięćdziesiąte plus pierwsza dekada 2010.

Czy udowodnię tezę? Zobaczymy.

Lata 40 : okres wojenny, ciężkie czasy powojenne, tematem była raczej odbudowa Polski niż tworzenie sceny rozrywkowej kraju. Rozpoczynała się odbudowa Warszawy, trwała wielka migracja ludności, niektóre ludzkie dramaty się kończyły a inne nie. Ponieważ większość inteligencji oraz artystów zginęła lub wyemigrowała trzeba było szukać nowych twarzy. Po przedwojennej Warszawie pełnej rewii i teatrów nie został nawet ślad. Tym trudniej było kompletować i tworzyć zaplecze kulturalne nie nacechowane jeszcze siermiężnością i piosenką biesiadną.

W 1947 roku premierę miał pierwszy pełnometrażowy film "Zakazane Piosenki" główną rolę grała aktywna do dzisiaj Danuta Szaflarska (gdyby historia działa się w Wielkiej Brytanii dawno dostałaby odznaczenie szlacheckie).  Z miejsca zarówno film, jak i odtwórczyni głównej roli zdobyła serca widzów. Film ten zresztą zebrał znaczących artystów polskich (między innymi Alinę Janowską i Edwarda "Dudka" Dziewońskiego czy Hannę "Hankę" Bielicką).


W latach 50 słuchano jazzu (odrobiny) oraz chodzono na potańcówki. Prym też wiodły kabarety między innymi Kabaret Starszych Panów (co prawda dopiero od 1958 r)
Królowały piosenki spokojne, sentymentalne, jednak nadal nie był to najlepszy okres dla polskiej muzyki. Też u mnie w rodzinie, dość osłuchanej, nie jest jakoś szczególnie wyróżniony. (Babcia wolała Elvisa)
Gwiazdą tego okresu była na pewno Maria Koterbska i serduszka wszystkich pukały w rytmie cha-cha.
"Pamiętasz była jesień" zaśpiewała Sława Przybylska. Jesień też była tematem piosenki z repertuaru Kabaretu Starszych Panów a wykonanej przez Kalinę Jędrusik. Jako "Jesienna dziewczyna" zawładnęła telewizją właściwie do końca współpracy z Kabaretem.



Prawdziwy jednak początek muzyki rozrywkowej rozpoczął się w latach 60, w 1959 roku powstał zespól dziewczęcy Filipinki który był typowym jak na tamte czasy "girlsbandem" śpiewającym specjalnie skomponowane dla nich piosenki. Zdobyły one niesamowitą popularność i stanowiły damską odpowiedź dla bigbitowego zespołu Czerwono-Czarni i Niebiesko - Czarni gdzie wyrazistymi postaciami byli jednak mężczyźni. Najbardziej przeze mnie kojarzoną piosenką jest "Filipinki to my" a także "Parasolki" (śpiewane w przedszkolu huee!).
Drugim zespołem z tego okresu są Alibabki powstałe jako grupa w 1963 i śpiewające między innymi piosenki z tekstami Agnieszki Osieckiem (w późniejszym okresie) a także będące chórkami znanych polskich wokalistów i wokalistek. Co prawda nie są dla mnie tak charakterystyczne jak Filipinki ale też mają swój urok.

Lata 60 to początek zespołów bigbitowych jednak na główne miejsce estrady wysunęły się dwie, dość kontrowersyjne OSOBOWOŚCI sceniczne:

Violetta Villas - piosenkarka (diwa!) z niesamowitym głosem z miękkim akcentem, charyzmą i charakterem. Jej piosenki, trudne w wykonaniu ale też niezbyt łatwe w odbiorze królują jeszcze w niektórych radiach do dzisiaj.
Szkoda tylko że nie udało się wykorzystać jeszcze bardziej tej sławy, jak to bywało z polskimi twórcami przez zawirowania polityczne i pewne ograniczenia. Mimo to udało jej się odnosić sukcesy na arenie międzynarodowej.

Nasza przaśną diwą numer dwa jest Maryla Marylka, Rodowicz - śpiewała i śpiewa nadal piosenki Agnieszki Osieckiej czy Jonasza Kofty. Podziwiam ją za konsekwencję stylu (ta biesiadność!) siłę głosu, kondycję, talent komediowy (w Rodzinie Zastępczej była bardzo irytująca ale mimo to zabawna). Co prawda szczyt popularności przypadł na lata 70 gdzie wpasowała się idealnie w hippisowski ruch dzieci-kwiatów, Autostopy i rozluźnienie Dekady Gierka

Jest dobrze.
Podsumowanie:
1. Kobiety same nie komponowały, teksty pisane były przez specjalistów w tej dziedzinie, muzyka również.
2. Solo wyróżniały się jedynie silne osobowości.
3. Nie była to muzyka kontrowersyjna, miało być przyjemnie, czysto rozrywkowo, ewentualnie z zacięciem artystycznym. A co dziwnego, w końcu to muzyka popularna
4. Występy były jako bigbity/zespoły ubrane w jednolite stroje lub też artystki (jak to wtedy jeszcze można było określić) miały swój styl narzucany innym.

Na koniec moja ulubiona piosenka z tego okresu, i też o jesieni, wersja z filmu Wojciecha Hasa:





Źródła:

Obok nieśmiertelnej Wikipedii, która podpowiada mi mam nadzieje prawdziwie w kwestii dat, źródła:
1. youtube.com
2. Inny Świat - filmowa historia Danuty Szaflarskiej (doskonały wręcz dokument)
3. Zasłyszane, zasłuchane same piosenki i spojrzenie na muzykę,
4. Filmy dokumentalne, nagrania koncertów/KSP
5. I oczywiście opowieści...



wtorek, 23 września 2014

Zapiekana Malwa jesienią








Jak zwykle, przy okazji pierwszych niskich (za niskich temperatur) i jesieni marzę o uruchamianiu piekarnika. SEZON ROZPOCZĘTY!
Dziś odkryłam, jak bardzo NIE MUSZĘ używać książki kucharskiej. Upiekłam tartę z cukinii bez sięgania nawet w internety.
Co jest sensacją samą w sobie, bo jest to przekroczenie kolejnej granicy kolejnego levelu kolejnych EXP. Jakbym awansowała w rankingu.

Gdzie jednak nadal nie obejdę się bez przepisu?
- przy babach drożdżowych
- przy ciastach
- przy kremach (proporcje i rodzaje np. śmietany lub cukru lub innych bardzo istotne)
- przy gotowaniu makaronu/kasz/klusek
- przy kluskach (śląskich itp. itd)
- przy pierogach


Reszta to dowolna interpretacja, która zależy od własnie tego "doświadczenia" czyli wniosków z obserwacji. Przykładowo (być może to oczywistości, ale wpływają na ogólny pogląd świata kuchennego) takie dziesięć punktów:
1. jedna łyżeczka sody to około 2 razy więcej niż łyżeczka proszku do pieczenia
2. oliwa z oliwek psuje smak pieczonego
3. Drożdże lubią cisze spokój i brak cackania się (dać zaczynowi ciszę, spokój i ciepło)
4. Dynia jest zamiennikiem jajek przy ciastach drożdżowych
5. Ciasta z jajkami piecze się dwa razy dłużej niż te bez (średnio)
6. Nie warto przesadzać z oregano i przyprawami, warto dodać mleka
7. Sól jest opcjonalna w przypadku sera żółtego i fety w potrawie, one są wystarczająco słone.
8. Ciasto jest ok, gdy z dodatkami nawet lekko się "leje" ale zawsze lepiej dodać więcej mąki
9. Tarta wzięła swoją nazwę od bułki tartej :)
10. W kuchni nie warto się spieszyć.

A! jedzenie smakuje lepiej jak jest robione przez kogoś lub dla kogoś...bez nadmiernego starania bo wtedy Prawa Murphy'iego obowiązują (niestety). Mogę się podzielić. ZAWSZE

Coś słodkiego można zrobić ze wszystkiego, trudniej zrobić coś bez cukru.

A jak czujemy się przejedzeni przekąskami do książki/tv/słuchania muzyki zawsze warto zagrać w grę (jeżeli warunki nie pozwalają) która zajmuje obie ręce;p  AWSD!

Ps. Obok przykładowe pyszności z poprzedniego sezonu :)

poniedziałek, 15 września 2014

Ograniczanie przyjemności

W życiu koniecznie trzeba szukać przyjemności. Inaczej byłoby bez sensu.
Nie jest to typowo hedonistyczne podejście do życia, bo byłoby nim, gdyby nie było umiaru.
Dlatego od dwóch tygodni ponad przeprowadzam eksperyment naukowy oparty na moim zachowaniu (a więc oparty o czynniki behawioralne).
Przedmiotem badania jest przyjemność
Podmiotem badania jest Kofola - nieosiągalny napój z Czech który uwielbiam.
Butelkę dwulitrową dostałam od rodziców w okolicach 21-22 sierpnia.
Otworzyłam 1 września.
Także od dwóch tygodni piję jedną dwulitrową butelkę kofoli (i co z tego ze po otwarciu niby nie przechowuje się dłużej niż 24 godziny ale to nie mleko..tam na pewno jest chemia i nie ma się co zepsuć)

Dawka jest taka:
że średnio co drugi dzień piję pół szklanki :D hihihi
Mam jeszcze na trzy takie "dawki"

Obserwacje:
1. Ekonomiczniej jest kupić dużą butlę takiego napoju niż małe
2. Dawkowanie po pół szklanki nie powoduje szoku insulinowego a jest "smakowaniem" co podnosi walory (niewątpliwe) napoju
3. Gdybym wypiła to, gdy dostałam dawno już bym zapomniała że miałam coś takiego w domu.
4. Traktuję to jako deser poobiedni przez co, jako 'ciastko w płynie" nie wpływa na masę.
5. Kofola najlepsza schłodzona.
6. I nareszcie jakiś post nie o muzyce.
7. Rozciągając zużycie w czasie maksymalnie (mimo terminu po otwarciu) minimalizuje późniejsze chęci na napoje gazowane i niedobre inne - czyli tnę tez koszty.


Nie znudziło mi się jeszcze, dawkuję sobie ten rodzaj przyjemności. W przeciwieństwie do czekolady (którą zjadam na pół tabliczki na raz). Żelek - które zjadam właściwie natychmiast i Chipsów których dużą pakę jem maksymalnie trzy dni, tu da się wytrwać.
Kiedyś spróbuję tak z czekoladkami, oglądaniem filmów czy innymi drobnymi przyjemnościami.
na razie na zdrowie!

A C-C z czerwono-białym znaczkiem jest be.

Ps. post nie jest sponsorowany przez nikogo!
Pytanie do publiczności "co mogłabym sobie jeszcze dawkować?"

niedziela, 7 września 2014

Kwestia wspomnień

Genealogia, zabawa, pewien rodzaj nauki historycznej.
Znanie źródeł swojego pochodzenia, miejsc pochodzenia.
Rozbudowana sieć powiązań, gdzie "wyglądasz jak babcia N" nie jest niczym dziwnym i każdy wie o co chodzi.
Gdzie ze starych zdjęć spoglądają zapomniane twarze. Gdzie fotografia odzierała z intymności w ten delikatny czarno-biały sposób. Gdzie nic nie identyfikowało twarzy a aparat nie mógł wysłać nikogo w kosmos i nie liczyło się jego mocy obliczeniowej.
Gdzie zrobienie zdjęcia było aktem: pozowania, ustawiania parametrów, kolorów.
I dochodząc do takich zdjęć sprzed stu lat widzimy rysy ludzi, którymi jesteśmy teraz.
Genealogia była kiedyś sposobem na udowodnienie swoich praw.
Jestem potomkiem  "X"dlatego to miejsce należy do mnie, z dziada pradziada.
Także utarło się, że to wiedza dla "stanów wyższych" jednak i mniejsi, jak chłopi (robotnicy nigdy, oni wędrowali w poszukiwaniu pracy wyrywając się ze swoich miejsc rodzinnych, jak teraz my robimy). musieli też wiedzieć czy są swoi czy obcy.

Jak zdobywać więc wiedzę o genealogii?
podstawowe: zacząć JAK NAJSZYBCIEJ!

U mnie zaczęła Mama, a potem Babcia, która z moją niewielką pomocą opisała, posegregowała korespondowała z ludźmi i uzupełniła drzewo genealogiczne.
Mama naniosła je na papier a teraz jest tylko uzupełniane o kolejne pokolenia.
Mierzy już kilka metrów.
Ja zbieram historie.
Spędziłam poprzedni weekend na poznawaniu takich historii przez przyjaciółkę dziadków. Śmiechu co niemiara z kotem na kolanach przesiedziałam praktycznie 10 godzin rozmawiając, śmiejąc się, czasem wpadając w zadumę.
Odpoczęłam

Spotkania rodzinne mają to do tego, że są meczące, wszyscy chcą wiedzieć, nadążyć co jest TU i TERAZ. Ale wystarczy jedno jedyne umiejętnie zadane pytanie "Co było" i zaczyna się otwierać świat gdzie Babcia do tajnej szkoły przechodziła przez chlewik aby naziści nie zauważyli, gdzie praprapra dziadek tak umiejętnie zatarł ślady o tym, że brał udział w powstaniu styczniowym że już nie ma szans dotrzeć co było dalej.Gdy okazuje się że do początków XX wieku moi prapradziadkowie byli z jednej strony najstarszymi synami Jana Janowica...
Gdzie druga Babcia trzymając swojego ojca za rękę widziała skutki rzezi wołyńskiej o czym niechętnie wspomina.
Gdy okazało się, że wszystkie wesela u mnie w rodzinie są spóźnione bo ktoś czegoś zapomniał i to jest częścią tradycji.
 Gdy wspomnienia drewnianych domów, ucieczek, koligacji rodzinnych i zaskoczeń po niekiedy dopiero 70 latach wychodzą na wierzch.
Trzeba zacząć słuchać.
Trzeba zacząć pytać.
Żeby było co opowiadać.

piątek, 5 września 2014

Była przerwa!

Wybaczcie
miałam chwilową przerwę od komputera, posty będą pojawiać sie w weekendy.
Najbliższy w ten, będzie dotyczył pamięci rodzinnej.

Kolejne: poradnik, jak radzić sobie bez komputera?
pozdrawiam :)