niedziela, 28 lipca 2013

Hummus

A!
weekend nastroił mnie wybitnie kulinarnie i uznałam wczoraj, że zrobię sztandarowy arabski hummus.
Kupiłam ciecierzyce BIO (innej nie ma), namoczyłam, ugotowałam.
Po odrzuceniu spalonych na czarno kawałków lub obcięciu tych czarnych kawałków została mi szklanka ciecierzycy(w upale woda szybciej paruje...co za).

Potem postępowałam wg przepisu ze Strony Kwestia Smaku (z modyfikacjami)
1 szklanka ciecierzycy
5 łyżek sezamu
3 łyżki oliwy z oliwek
2 ząbki czosnku(jeden za maało)
sól
sok z połówki cytryny
Jak widać z oryginalnego przepisu brakuje oleju sezamowego. ale dlatego dałam 3 łyzki oliwy.
wszystko zblenderowałam na powiedzmy gładką masę...
i podałam na kanapeczce z chlebka oliwkowego z pomidorem i bazylią
a także zrobiłam sobie różaną lemoniadę:

sok z drugiej połówki cytryny co by nie zeschła
pół litra wody mineralnej
2 łyżeczki cukru
garść mięty
4 łyżki syropu różanego

Utarłam miętę z cukrem i sokiem z cytryny, zalałam wodą wrzuciłam lód i na koniec dodałam syropu co by nie było za słodkie.
Pyszności!
kanapeczki

szklaneczki i kanapeczki
Ps. Ten patyczek cukrowy jest tak uroczy ale od dawna nie chcę go tykać bo zbyt mi żal...;)

sobota, 27 lipca 2013

Dlaczego nikt jeszcze tego nie wymyślił? Ciasto pełne warzyw!

Wczoraj i przedwczoraj miałam kosmicznie wielką ochotę na tort warzywny, taki placek napakowany warzywami po sam wierzch blachy który można odsmażyć i kroić na kawałki.
Zerknęłam więc w otchłań internetu aby znaleźć dogodny temu przepis
i tak przy wpisie:
- ciasto warzywne - wyskakiwały mi same słodkości (albo z marchewką albo z cukinią) dobre, ale to nie obiad..
- tort warzywny - tam był szpinak, pieczarki i naleśniki i dużo beszamelu, nie na tę porę roku -nadal nie to i nie z tych składników które miałam.
A byłam w posiadaniu poniższych warzyw:

1 szt.przejrzałego pomidora
1 szt. niedużej cukinii o białej skórce
2 sztuk bardzo dużych marchewek
1 szt.  młodej cebulki
jednej b. dużej czerwonej papryki (zużyłam pół)
oraz innych rzeczy, które pomogły mi w przygotowaniu obiadu:
czosnek
mąka pszenna
3 szt. jajek
sól, pieprz, przyprawy
oliwa z oliwek
feta
parmezan 

Trzeba było wymyślić, co z obiadem.
Dlatego cukinię starłam na tarce posoliłam i pozostawiłam do odcieknięcia. Marchewkę również starłam i podsmażyłam nieco razem z drobno pokrojoną cebulką i ząbkiem czosnku. Zostawiłam do ostygnięcia.
Paprykę i pomidora pokroiłam w drobną kostkę.

W misce rozbiłam 3 jajka, wymieszałam mikserem, dodałam przyprawy (pieprz, papryka słodka, odrobina soli), dosypałam 1 szklankę mąki (zależnie od wielkości jajek może być więcej, ciasto musi wyjść gęste) dodałam odciśniętą cukinię i wymieszałam(jeżeli zrobi się za rzadkie dosypać mąki)
wmieszałam w masę marchewkę i paprykę i pomidora.
dodałam ze 3 łyżki oliwy, wmieszałam w masę pół szklanki startego parmezanu i pokrojoną w kostkę fetę(lub typ feta, też będzie się nadawał)

Wszystko to, przełożyłam do małej tortownicy (ciasta było dość wysoko) wysmarowane masłem i wysypanej bułka tartą (w przypadku warzyw pomogło to wchłonąć nadmiar wody ponieważ ciasto było idealnej konsystencji)

Piekłam 40 minut w 200 stopniach.
Zjadłam z sosem pomidorowym i czosnkowym.
uwaga: lepiej kroić jak nieco przestygnie, ponieważ jest mocno lepkie na gorąco.
ale wyszło przepysznie. Jak na załączonym obrazku:
świeżo po wyjęciu z piekarnika
Ps. ponieważ przepis jest CAŁKOWICIE autorski, w przypadku sięgnięcia po niego, zostawcie ślad, czy wyszło:)

niedziela, 21 lipca 2013

Cena a sprawa polska..czyli jak kluby zabijają życie nocne...

Wpis inspirowany wczorajszą, nocną wycieczką po Klubach i Zakątkach lewobrzeżnej Warszawy...
W formie listu otwartego...

Szanowni właściciele Klubów!
Jestem, a przynajmniej byłam stałym bywalcem pubów/klubów/restauracji.

Zmienił się mój status, przestałam być studentem, zaczęłam zarabiać co spowodowało, że chciałabym mieć gdzie i za co wydać pieniądze.Tych nigdy za wiele, ale razem ze zmianą statusu zaczęłam być bywalcem weekendowym.Chcę mieć gdzie wyjść, miejsce musi mieć dobrą muzykę, miejsce do tańczenia, dobry alkohol, fajną obsługę i sensowne ceny.
Dlatego ciężko jest mi się wydostać poza Pragę gdzie są klimatyczne knajpeczki, a za ladą często stoją sami właściciele. Nic nie mam do zarzucenia klubom na Praskiej stronie. Są, wypełniają przestrzeń ....ale jest ich za mało.

Druga strona Warszawy poszła w stronę otwarcia się na Wisłę... widziałam tłumy nad rzeką i Kluby które o 23 świeciły pustkami. Widziałam uśmiechniętych, tańczących ludzi i znudzone miny panów w średnim wieku siedzących przy stolikach i sączących piwo.
Mam porównanie dwóch imprezowo-weekendowych światów: Wrocławskiego i Warszawskiego.
Wrocław góruje nad Warszawą właściwie wszystkim:

1. Kluby są w jednym miejscu, nie trzeba taksówek żeby dostawać się z jednego do drugiego, no, może pod Nasyp. - w Warszawie jest kilka centrów gdzie odbywają sie imprezy, trzeba sie mocno zastanowić nad celem wieczoru i mieć szczęście.

2. Kluby jak są, to mają miejsce do tańczenia.nie trzeba po to rozstawiać stolików. Jest ich tyle, że ludzie nie ściskają sie w jednym tylko dlatego ze jest miejsce. Jest ciasno? dobra idziemy gdzieś indziej . W Warszawie idziesz potańczyć licz się z dzikim tłumem.

3. Imprezy zaczynają się o 21-22 nie ma okazji, chyba że dj jest naprawdę beznadziejny, żeby w weekend któryś z klubów świecił pustkami NIE MA.  Wczoraj miał być o 22 pokaz mody w pewnym Klubie, byłyśmy z koleżanką o 22.30 przez godzinę NIC się nie działo(a też nie było ludzi)

4. imprezy kończą się RANO, wpuszczani są ludzie non stop, chyba że celem imprezy jest BYWANIE, wówczas te kilka zamkniętych, specyficznych klubów określa reguły. W Warszawie trzeba bywać, jeżeli chcesz iść do klubu z przyjaciółmi zapomnij, lepiej zrób imprezę w domu albo beforek nad Wisłą. To, do jakiego klubu idziesz określa ciebie, kim jesteś, jaki masz status. Mi odpadły studenckie Puby, ale we Wrocławiu chodziłam zarówno do mordowni w stylu Daytony czy P1, ale też do alternatywnych klubów pełnych ludzi.

5. Rynek żyje 24 godziny na dobę! - ponieważ w Warszawie centrum nie ma, przyjmijmy, że Wisła żyje 24 godz/dobę;) i to jest piękne.

6. Do większości klubów NIE MA kupowanego wejścia - w Warszawie razem ze znajomymi "nadzialiśmy się" kilka razy na kupno biletu wstępu po czym w środku było BEZNADZIEJNIE. Płacę= wymagam.

7. Ceny alkoholi i drinków nie mordują (chyba że chce się pięćdziesięcioletnią whisky) - we Wrocławiu po przystępnej cenie jest whisky, jak i tequila jak i drinki które możesz sobie skomponować. Opadłą mi szczęka, jak wczoraj w takim klubie, który nie wyglądał na dramatycznie drogi Tequila była po 14 zł/shot..
nie mówiąc już o drinku z pewnego baru, który kosztował prawie 30 zł. (najtańszy po 22).

Dlatego prosiłabym o uwzględnienie mnie i mnie podobnych. Chcecie ludzi? zachęćcie ich, nie burżujstwem, to już dawno nie jest w modzie, bywalcy i tak nie będą wchodzić na imprezy, za które im nie płacą.

Zachęćcie ich przystępnymi cenami, dobrą muzyką, ciekawym wnętrzem i wydarzeniami, które jak mają się zacząć o 22 tak się zaczną. Szanujcie swoich klientów i potencjalnych klientów, a my będziemy chętniej chodzić do restauracji, klubów i bywać, bo miejsce nie tworzą ludzie, których się kupuje. Miejsce to ludzie którzy przychodzą bo chcą, bo wiedzą że będą mogli poszaleć, potańczyć, wypić dobrego, egzotycznego drinka a jednocześnie nie załamią się, że w portfelu co weekend widać dno...I wiedzą że jak coś jest zaplanowane na jakąś godzinę, to tak się odbędzie - nie będą musieli planować taksówki w ostatniej chwili. nie wszyscy mieszkają w ścisłym centrum.
Z pozdrowieniami...

chociaż pewnie zostanie to bez echa, dobrze że idzie w intern-eter, a ja nadal będę szukać swojego ulubionego miejsca w tym mieście  na Lewym brzegu Wisły...

wtorek, 16 lipca 2013

Manifest antyrobotyczny...

Pobudka! wstawaj! elektroniczny budzik budzi mnie o 7 rano.... tym razem ustawiłam tapetę telefonu w malwy więc jest kolorowo.
Do pracy na 8, ma się to szczęście i jest blisko samochodem więc nie muszę wstawać jak kiedyś na praktyki o 6 żeby dojechać...

Poranny kac oczny utrzymuje się do 10 rano (mój szef w okolicach przesilenia namawia mnie na pracę od 10 do 18 ale nie dałabym rady usiedzieć po 16 kiedy nie byłoby prawie nikogo..)
Na 8 praca, potem do 10 względny spokój, kiedy to nastaje moment atakowania ekspresu do kawy i dzień nabiera rozpędu

o 12 drugie śniadanko potem już dziki sajgon do 15 kiedy to zamykamy wewnętrzne okienko pocztowe, potem do 16 nadrabianie przygotowywanie się na dzień następny...
16 (jak dobrze pójdzie) wyjście i jazda do domu, razem z zakupami do 17 jestem..
do 18 jem obiad..potem ogarniam dom.(lub jadę się spotkać z ziomkami)
przygotowania do snu od 23 potem 00-01 leże i śpię...
i tak codziennie.. jak jakiś ROBOT z czarną wizją, że tak będzie do końca ŻYCIA...
(lub do emerytury)

trudno pozbyć się pewnych nawyków, stajemy się jak roboty, nie naginamy nic, bo to wymaga myślenia, przestrzeni i innego rozplanowania czasu czyli pewnego zaangażowania.
i dlatego gnuśniejemy...stajemy się leniwi, zamknięci w domach, czekamy aż ktoś się odezwie...
odległości między nami maleją czysto teoretycznie.
Sytuacja jest tragicznie inna.

Spróbuj kiedyś zajść do znajomych (nie przyjaciół, bo eksperyment nie wypali)  bez zapowiedzi dnia wcześniejszego, zwłaszcza jeśli mieszkasz w dużym mieście.Zapowiedz się, ze będziesz za godzinę
Na 80% nikogo nie będzie w domu, bo będzie sobie organizował zajęcia i powie, że nie ma czasu
na 10 procent będzie ale będzie z tego powodu niezadowolony(bo coś miał w planach)
5 procent będzie szczęśliwym ze ktoś wpadł bo siedzą samotnie..
a kolejne 5 weźmie Cię ze sobą na organizowane właśnie "coś".

Oddalamy się od siebie, skutki tego są najbardziej odczuwalne, kiedy trafiasz do dzielnicy, w której sąsiedzi się przyjaźnią. 
jeden sąsiad wpadnie naprawić korki, sąsiadka przez płot poda trochę wyhodowanej przez siebie fasolki, drugi sąsiad pomarudzi, że mu przechodzą od Ciebie chwasty i będzie trzeba moralnie przewartościować i wybrać się z koszem na zbieranie chwastów.
Potem spotka się jednego z sąsiadów na ulicy w poszukiwaniu naprawiacza rzeczy X, a okaże się, że jest on kolegą własnie przechodzącego pana z psem.... i z 15 minut objazdówki rowerowej robi się 40 bo przecież trzeba pogadać.
Brakuje mi tego, co miałam w tzw "poprzednim życiu" spontanicznego wpadania do mnie na herbatę/kawę/obiad/przeczekanie bo akurat jest coś do załatwienia w centrum. poza tym, ma się kontakt z ludźmi dla siebie ważnymi (zawsze przecież można powiedzieć, ze nie bardzo bo jest się akurat w wannie)
Ludzie! spotykajcie się ze sobą! Nie tylko ze swoimi połówkami - z nimi będziecie mieć całe życie, ale czasem trzeba będzie mieć dokądś uciec!
Ludzie! dawajcie znać, jak coś chcecie zrobić, zawsze się okaże ze ktoś jeszcze chce pojechać do Katowic, na rower albo co, łączmy siły będzie raźniej i nie będziemy tacy samotni...
Ludzie! z samochodów na rowery i w kółko po osiedlu.
Ludzie... mimo tego że nikt nie odpisuje, dalej się ogłaszajcie... ja wiem, sama mam lekką załamkę jak kolejny tydzień z rzędu nie mogę nikogo nigdzie wyciągnąć....
Ludzie..jak ktoś się ogłasza to idźcie! może być fajnie:) nawet we dwójkę, trzeba porozmawiać, żeby wiedzieć wciąż, ze inny człowiek to nie tylko zdjęcia cyferki i literki...to człowiek, oddech, mina, śmiech, głos.... 
nic nam tego nie zastąpi.

czwartek, 11 lipca 2013

Mów do mnie Ruda czyli komiksowo filmowe heroiny..

Gdybyśmy mieli wymieniać bohaterów komiksów, animacji, gier, czy też filmów akcji zauwazymy pewną prawidłowość, większość głównych bohaterek lub towarzyszek jest płomiennowłosymi pięknościami.
Na dowód zebrałam statystyki dotyczące bohaterek i zrobiłam małe zestawienie dot. filmów.
Do moich subiektywnych badań nad kolorem włosów pozytywnych bohaterek: dziewczyn czy też towarzyszek głównych bohaterów upiększających akcję, czy też głównych bohaterek tych jakże "awanturniczych" powieści wzięłam przede wszystkim bohaterki pierwszo- czy też drugoplanowe(w nawiasach ich liczba):
wycinam z tego interpretacje bajek (w stylu śpiącej królewny czy królewny śnieżki i innych łowców..bo to klimatem nie pasuje) chodzi o pokazanie pewnego trendu w popkulturze.Wycinam też animacje, gdzie sa zwierzęce zwierzęta po których nie jestem jednoznacznie w stanie stwierdzić "maści":)
poniżej lista filmów, z których skorzystałam, jest ich dokładnie 54( w tym 23 animacje powstałe od 2000 roku)
Film
Harry Potter(seria)
Iron Man(seria)
Batman Forever
Tomb Rider 
Green Lantern
Jak wytresować smoka
Merida Waleczna
Piraci z Karaibów(seria)
Parnassus
Gwiezdny Pył
John Carter
Książe Persji
Gwiezdne Wojny(seria)
Superman(seria)
Thor
Eragorn
Constantine
Zaczarowana
Liga Niezwykłych Dzentelmenów
Batman i Robin
Percy Jackson
Kobieta -Kot
Hugo i jego wynalazek
Daredevil
Matrix
Scott Pilgrim
Artur i Minimki
Atlantyda zaginiony ląd
Shrek
Gnijąca panna młoda
Odlot
Potwory i spółka
Zaplątani
Iniemamocni
Lilo i stich
Megamocny
Koralina
Ksieżniczka i Zaba
Gnomeo i Julia
Potwory kontra obcy
Hotel Transylwania
Wpuszczony w kanał
Mulan
Klopsiki i inne zjawiska pogodowe
Planeta 51
Roman Barbarzyńca
Alvin i wiewiórki
Metropia
Spider - Man
Amazing Spider -Man
Batman początek
Batman 
Superman 
Constantine

Statystyki:
w tych filmach występowało 60 pozytywnych bohaterek, w tym 11 blondynek (a więc 1/6) 17 płomiennowłosych piękności (najwięcej ze wszystkich) i po 14 szatynek i brunetek. 3 dziewczyny miały nieokreślony kolor włosów.
Wniosek?
Będąc blondynką nie masz szansy na zostanie dziewczyną bohatera, większe szanse masz jako szatynka czy brunetka a największe jako ruda.
Kolejny wniosek: przekombinowywanie z kolorem włosów nie podoba się superbohaterom. to chyba oni mają być wyjątkowi a nie ich partnerki czy koleżanki po fachu.

a na koniec:
są trzy kłamstwa: małe kłamstwo, duże kłamstwo i statystyka ;)

poniedziałek, 8 lipca 2013

Jak oswoić geek-girl

Oswajanie Geek-boya jest łatwe z punktu widzenia dziewczyny:
1. bądź księżniczką i daj się adorować tak, jak tylko geek boye potrafią (nie przeszkodzą też duże atuty gdzieniegdzie)
2. lub to, co on lubi ale nie za bardzo, niech wie, że to on jest mistrzem w swojej dziedzinie.

Z oswojeniem Geek-girl czyli powiedzmy że mnie i innych egzemplarzy tego dziwnego, pokręconego gatunku jest gorzej. Przykładem będzie geek-sport-girl, geek-game-girl i geek-film-girl (te trzy osoby faktycznie istnieją i naprawdę są trzema osobami to nie żadna moja ściema) - oraz teoretyczna Music-geek bo nikt teraz nie potrafi żyć bez muzyki:) Dziewczyny takie nie wyróżniają się niczym szczególnym dopóki sie właściwie nie zagada (cieżko) albo nie spotka we właściwym miejscu

1. Sport Geek Girl - dziewczyna fascynująca się sportem! i to sportem przez Duże S "Siatkówka" potrafi wymienić wszystkich graczy swojego ulubionego klubu, zna aktualny skład reprezentacji. Wcześniej równie wielka fanka skoków narciarskich (Nadal ogląda i jeździ na zawody, ale to siatkówka jest jej pierwszą i największą miłością) nie uprawia sportu (w końcu trzeba obejrzeć wszystkie ważniejsze mecze), subskrybuje YT kanały siatkarskie i o siatkówce. Sport!
2. Game girl - nic, tylko gra w gry, co robisz? gram w grę....Skupuje aktualne tytuły i sukcesywnie przechodzi., ma konto na WOW ale woli Skyrim, za pan brat z Wiedźminem, zna starsze produkcje (oczywiście Heroes III najlepsze), wie, których gier nie ruszy, jeździ po konwentach gier (a przynajmniej próbuje) rozumie każdą aluzję dotyczącą tej kultury.
3. Film-geek girl- potrafi opisać aktora na setki sposobów, zna nie tylko reżysera danego obrazu (jeżeli się spodoba) ale i kompozytora podstawę literacką lub też osoby powiązane w inny sposób. Ogląda filmy seriami : przez gatunek, temat główny i motyw. Potrafi znaleźć mnóstwo łączących się ze sobą elementów z pozornie niezwiązanych filmów. jeździ nałogowo na festiwale filmowe.spotykana na DKF-ach
4. Music geek Girl  - spotykana na festiwalach muzycznych, koncertach, w swojej płytotece ma klasyki a najnowszą muzykę dostaje od artystów w ramach akcji promocyjnych, słucha utworów na YT poniżęj 30 tys. wyświetleń i promuje je dalej. Gra na co najmniej jednym instrumencie(nie musi śpiewać)

Powyższe typy mogą się łączyć, ale ich wiedza również rośnie.

Oswojenie Sport geek girl,- SGG polega na docenieniu jej wiedzy (ogromnej) i zabraniu ją na kilka meczy w tym przypadku siatkówki, najlepiej mieć aparycje sportowca, zajmować się sportem a przynajmniej z takim samym zaangażowaniem oglądać spotkania i sparingi (ale nie piłkę nożną, dziewczyny w większości nie rozumieją idei piłki nożnej która nawet według mnie jest dobra, ale tylko jako tło do picia piwa lub innego spotkania) pozwolić jej szaleć, szaleć razem z nią a ew. przed tv rzucać uwagi na temat siatkówki.

Game Geek Girl - GGG - docenić jej umiejętności, nie poddawać się kiedy spuści łomot w Teeken 3, albo zabierze Ci ostatni zamek w Heroes, kupić PS 1-3 lub Xbox(lepiej PS) gardzić grami ruchowymi (no błagam). mieć pokój do gier. Planszówki też mile widziane. lubić zabawę i szukać nowych wrażeń. Podzielić się z nią swoimi zasobami gier. Zaprosić na lan party! (szczyt marzeń) - tylko nie w FIFĘ (nie znam akurat dziewczyny, która by grała w gry sportowe, dominuje MMORPG  fantasy i łupanka, ew. wyścigi samochodowe lub inne)
Przekornie: dziewczyny-gracze mimo tego że siedzą mnóstwo przed ekranem mają czas na inne rzeczy i mają względnie większy porządek.

Film Geek Girl - banalnie proste - obejrzeć tyle filmów co ona i chcieć więcej. Zaimponować wiedzą i zestawem jakiś filmów wyprodukowanych w Etiopii albo Peru. Gardzić piraceniem popularnych superprodukcji i chodzić na nie do kina dla efektu głębokiego basu przy wybuchu. Jednocześnie mieć wyrobiony gust i poglądy aby FGG miała się z kim kłócić. Powiedz że jest podobna do jakiejś aktorki.


Music Geek Girl - słuchać muzyki z kraju który nie istnieje, odrzucać automatycznie piosenki jeżeli staną się zbyt "Mainstreamowe", do tego orientować sie w muzyce poważnej i wiedzieć do czego służy equalizer, grać w alternatywnym zespole.(ostatni element powoduje, ze MGG jest takim trochę Groupie) -ale dobrym lub eksperymentalnym. Nie słuchać disco polo!


czwartek, 4 lipca 2013

Dlaczego NIE podoba mi się obecna moda (a raczej zawartość wieszaków)

Moda, modny, styl...
kto z nas nie chcę poczuć się modnie wygodnie i na czasie? dlatego dziewczyny chodzą po sklepach nie tylko dla siebie ale i dla partnerów, żeby wyglądać dobrze, czysto zadbanie i ogólnie stylowo.
Jednak zarówno sklepy jak i sam fakt obecnie istniejącej mody nie pozwalają nam wyglądać stylowo... i widzę coraz bardziej, że nie chodzi tutaj o dobrze ubranego człowieka, ale raczej jak najbardziej wyciągnąć mankamenty żeby sięgał po więcej:
Obecnie lansowany styl, to za duże bluzki/koszulki (żeby było widać, żeśmy wiotkie i delikatne), wysokie koturny i obcasy (żeby było widać żeśmy drobne i delikatne), jasne pastele (żeby było widać, żeśmy delikatne) i krótkie sukienki (żeby było widać, żeśmy długonogie i szczupłe)
A raczej nikt i mało kto jest tak chudy drobny i delikatny i z reguły takie dziecięce sylwetki szybko zatracamy.(trochę -stety trochę nie-stety)
no to chudnijcie żeby wyglądać na wiotkie i delikatne!

Drugim elementem, jest ilość ubrań, żeby poczuć się kompletnie ubranym, totalny chwyt marketingowy:
kup bluzeczkę, cieniutką, sweterek cieniutki, nie jesteś modelką z okładki dlatego nie będziesz go zakładać na jedynie bieliznę bo nie wypada a bez to sensacja na ulicy! kup jeszcze w przecenie za 19,90 zwykłą koszulkę na ramiączkach co by uprzyzwoicała ubiór. - dwie rzeczy...aby mieć sweterek który strasznie ci się podoba!
szukasz tshirtu..wszystkie jakieś powycinane, dziwnej wielkości z dziurami po bokach, ale nic to, przecież dokupię do tego sweterek... tshirt cieniutki, spiera się przy czwartym założeniu cienki materiał i jeszcze gorszy nadruk made by bangladesz (czy inne cos) ale niee 49.99 w najlepszym przypadku jakaś przecena i niecałe 30 zł. i jest Twój!
Legginsy - kolejny dramat, mi się udało w popularnej sieciówce znaleźć nieprześwitujące porządne legginsy które można założyć do wszystkiego, przy moim wzroście legginsy to jakieś 5/6 długości..(standardowy jeden rozmiar..) do tego żeby te legginsy które w najlepszym razie są 120 DEN rajstopami bez stóp, wyglądały kup dłuższą koszulkę lub sweterek, przyda się..
a co do sweterków, może i jestem laikiem ale: sweterek dla mnie to samo co sweter, kardigan czy co innego, nie rozumiem różnicy. gorzej, że sweterek to też rozpinana bluzka z przodu (słowo bluzka wypadło) także coś, co jest siateczką z nici na wcześniej wspomniany "top"
Poza tym dużo daje tworzenie nowych nazw dla starych kolorów... kiedyś seledynowy czy pastelowy zielony to był seledynowy i pastelowy zielony, teraz to wiele odcieni MIĘTY (do diaska!)
wcześniej zielonożółty oczoyebny zielony teraz LIMONKOWY (nie dość że to poprawia nastrój bo kupuje się coś odświeżającego to jeszcze jadalnego) kolory neonowe w których nikt nie chodzi a okupują półki sklepowe... akcent - ok całość - zalatuje kiczem.

Dramatyczna jest też jakość, za pierwsze swoje poważne spodnie nie z ciuchów (za szybko rosłam i nie opłacało sie mi kupować spodni za dwie stówy z których zaraz wyrosnę) nosiłam dwa lata!  w końcu przetarły sie na tyłku..
a teraz co: tu pójdzie szlufka, tutaj okazuje się, że kolor jest "Ścieralny" i wystarczy pochodzić dzień w openerowych gumiaczkach i długich spodniach i już czarny wytarty... do tego nie trzymają formy, wydają się długie a potem wystarczy pranie i sie przykurczają.
Wełnianych rzeczy nie uświadczymy, bawełna też w odwrocie, a o lnie czy jedwabiu można pomarzyć!
dobrej jakości rzeczy z dobrych materiałów dobrze wyglądają i leżą.
rzeczy z bylejakiego, które lansowane są ogólnie jako te za duże lub dla chudych własnie wynikają z małej dbałości o jakość: rozciągnie się? super! przewieś przez jedno ramię, spodnie się zbiegną? super! modne przykrótkie! sweterek się zmechaci ? super! wygląda jak stary oldskul-ciuch, widać, że chodzisz po lumpeksach.

Ten Marudny Post powstał przy inspiracji wczorajszą szybką wycieczką do sklepu ogólnym żalem i posiadaniem zbyt długich nóg na te ładne letnie sukienki...(i zbyt długiego tułowia) i nadchodzacą nieuchronnie wyprawą na tzw wyprzedaże zeby upolować cokolwiek...bo w szafie znależć można nadal dobrej jakości ubrania sprzed 6 czy 7 lat ale ile można..?

wtorek, 2 lipca 2013

Niemodna pochwała małomiasteczkowego życia part 1.

Przez ostatnie 8 lat mieszkam w dużym a nawet bardzo dużym mieście, jednak wywodzę się (śliczne słowo) z niedużej miejscowości (póki co spędziłam tam najwięcej lat życia)
Minusem jest znajomość zbyt dużej ilości osób, czasem zdarzają sie z tego tytułu problemy..
ale...
raz: możliwość posiadania baaardzo dużego ogrodu.
dwas: możliwość hodowania w ogrodzie czego dusza zapragnie, jest to niesamowita oszczędność przy dwóch godzinach "ogrodniczkowania" dziennie a jakie to zdrowe i swojskie!
i je warzywa i owoce najświeższe (mam b. dużą niechęć do jedzenia owoców nie zerwanych świeżo z drzewa czy z krzaka...mam wrażenie, że są one nieświeże (np. maliny czy sklepowe inne jagody..)
poza tym, możliwości rekreacyjne!! nie trzeba jechać przez pół miasta (chociaż we Wrocławiu również nie trzeba bo tam trasy i odległości nie są tak porażające no i jest Odra) żeby poszukać cichego zakątka, ani jechać przez pół Polski żeby znaleźć miłe kąpielisko.
W ogrodzie można zainstalować sobie basen/huśtawkę/co dusza zapragnie, grillować a że znajomi blisko, to zawsze ktoś wpadnie czy na herbatkę na pizze czy na pieczenie ciasta.
Niestety takie "wpadanie " do siebie zanika w dużych miastach z powodu tych czasochłonnych odległości.
Kolejnym plusem tego własnego ogródka jest to, że przynoszę cukinie z ogrodu kroję, podsypuje własnoręcznie zerwanymi ziołami i zapiekam z pomidorami czy czymś innym, poza tym taki ogród umożliwia ekperymentowanie z nowymi gatunkami roślin jadalnych, jak np. ogórecznik (niebieskie kwiatki) czy też próby zasadzenia melonów lub kiwi (nieudane)
w moim niewielkim piaskowo-wydmowym ogródku rok temu super udała sie rukola, w tym roku poziomki, jednak wszystko zjadają slimaki (oprócz drzewek, tam radzą sobie ptaki)
Ale co za cudowne uczucie, kiedy idzie się wieczorem na spotkanie z przyjaciółmi, znajdujemy miejsce na ognisko, nie przejmując sie zakazami rozpalamy je, znośimy suche drewno którego pod dostatkiem, zachodzimy do jedynego nocnego w okolicy po chlebek i przeważnie b. drogie kiełbaski i smażymy na patykach i jemy obserwujac świetliki...
a potem uciekamy przed "to chyba sarny ale też mogłyby być to dziki"
a śmiechu jest co niemiara, i luzu
i człowiek przez chwilę jest szczęśliwy, otwarty na wszystko, spokojny...
i to jest to, za czym się tęskni,
bliskość, możliwość wyjścia na dwór w piżamie i nikt cie nie zobaczy.. posiadanie zwierzaka na którego nikt nie krzyczy bo nie hałasuje a robi swoje na swoje.
ogniska
świetliki
obcowanie z naturą na obrzeżach
wycieczki
zdrowie...
nie chcę się całe życie kisić w mieście, jedyne dla mnie akceptowalne wielkościowe miasto to Wrocław (i w ogóle akceptowalne)
reszta aglomeracji niech się chowa!

a tutaj migawki:
Dynia bestia 10 kilo

Dyniowa-ale -marchewkowa zupa


Mleko+ kanapka z domowego chlebka z sałata (z ogrodu) i pomidorkami koktajlowymi