piątek, 14 marca 2014

Jak ubogacać swoją biblioteczkę i nie umrzeć z głodu

Mimo mojej obecności w sieci nadal przedkładam nad audiobooki oraz e-booki tradycyjne książki.
Jestem przebrzydłym molem książkowym o dziwnym guście.
Nie przepadam za reportażami, literaturą faktu, kryminałami i powieściami obyczajowymi.
Uwielbiam książki dla dzieci, fantastykę, SF (Trochę mniej), biografie i sagi rodzinne i "wspominki".
Książki dzielę na takie, które przeczytałam, bo muszę (bo dostałam, bo podobno trzeba i bo nie ma co czytać), i takie które czytam raz, potem jeszcze raz, potem jeszcze raz i raz za razem zastanawiam się nad instalacją nowej okładki i uruchomieniem stołu introligatorskiego.
Od jesieni, przerażona tym, że zmniejszyła się moja częstotliwość czytania książek uznałam, że mogę pozwolić sobie na jedną miesięcznie w cenie nie przekraczającej 40 zł.
Oczywiście dom pełen książek nie ułatwia mi sprawy, ponieważ obecnie widnieje na podłodze taka duża sterta literatury naukowej i mniej na temat Słowiańszczyzny i przysłów ludowych (taka zajawka). A inne są powciskane na każdy możliwy sposób w każdą wolną przestrzeń na półce.
Standardem jest, że kupuje sobie obecnie każą nową książkę Terrego Pratchetta - mimo tego, że wiele osób uważa go za powtarzającego się pisarza, który konstruuje każdą z historii z podobnym stopniem tempa i tymi samymi bohaterami (nieprawda i nieprawda!). Mimo swojej choroby jego Świat Dysku jest coraz bogatszy coraz bardziej szczegółowy i coraz bardziej zaludniony zatrollowany i zakrasnoludziony. Chciałabym jak on pisać..
Drugim pisarzem, obok którego książek nie mogę przejść obojętnie jest Neil Gaiman - doskonale piszący krótkie formy jak i dłuższe jednak niesłusznie nazywane "powieściami". Doceniam to, że w każdej ze swoich książek korzystając z codziennych lęków zasiewa we mnie coraz to inne ziarno odkryć i spojrzeń. Wrażenie podczas czytania jest jakby zanurzać się w mętnym powietrzu ze znajomymi szczegółami. Nic dziwnego, w końcu jeden z jego zbiorów to Dymy i Lustra.
Ostatnio odkryłam Metro 2033 i Metro 2034 ale poprzestanę na tym. Bo to historia na oddzielny post, zwłaszcza że to byłby post-post-apokaliptyczny!

Największym wydatkiem zaś moich ostatnich tygodni, przez co muszę przemyśleć kolejną wycieczkę no i oszczędzam, była zakupiona na Kings Cross w księgarni obok sklepu Harrego Pottera, książka Niki Segnit "The Flavour Thesaurus" Kilka lat temu przeczytałam o niej na pewnym blogu kulinarnym i zapragnęłam mieć ją koniecznie! Ktoś mi odradzał, bo przecież Anglicy nie potrafią gotować. Kilka osób chciało przywieźć i zapomniało aż sama pojechałam.
Jeżeli jest się obeznanym w kuchni to nie przynosi ona co prawda samych nowości ale....
mogę sprawdzić teraz jak smakuje ogórek z truskawką! albo orzeszki ziemne z ziemniakami! nie wpadłabym na to, mimo że znam przepis na drink z ogórkiem.
albo gałka muszkatołowa z awokado (podobno niezły afrodyzjak) no i dzięki tej książce douczam się angielskiego.

Także kończąc temat, żeby nie splajtować to chodzić na wyprzedaże książek (jeden!) mieć pewniaki - żeby nie kupować takich do których się nigdy nie wróci (dwa!) ani gniotów (trzy!), no i ustalić sobie pulę maksymalną jaką jesteśmy raz w miesiącu w stanie wydać (cztery!)  Oczywiście jeżeli kiedyś się zapragnie jakiejś książki powyżej pewnego pułapu, to warto by zapisać pomysł i odłożyć "na lepsze czasy".

Ps. wracam do domu i zabieram mamie "Dziką Kuchnie" Łukasza Łuczaja, jest fascynująca - polecam!
Pps.. kiedyś robiłam listę książek, które chce kupić, albo komuś kupić o TU są już w naszej rodzinie, oprócz ostatniej.

2 komentarze:

  1. Malwa zatrudnij się w gazecie do pisania recenzji książek. Będziesz zawalona książkami za free :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Totalnie Niegłupie, już szukam takiej roboty :D

      Usuń