piątek, 15 listopada 2013

Jak mi odpadły nogi, czyli spacer po Warszawie.

10 listopada poszłam sobie na spacer, była ładna pogoda, właściwie nikt nie miał zamiaru z niej korzystać. Uznałam, że skoro tak, to idę na spacer.
Ponieważ jednak w mojej mieścinie nie ma za dużo scieżek, których nie przeszłam lub nie przejechałam uznałam,że zrobię sobie spacer po Warszawie.
Wsiadłam w pociąg, wysiadłam na Dworcu Wileńskim i zaczęłam iść.

Na pierwszy rzut poszły widoczki z mostu Śląsko-Dąbrowskiego, na którym, jak co weekend było więcej samochodów niż ludzi.
Widok na  Warszawski Manhattan


Widzicie to słońce? śliczne prawda? Jednak nie aspirowałam, żeby dotrzeć do centrum ze szkła i stali. Chciałam pochodzić uliczkami, bez dużej ilości ludu... Więc dreptałam przez most, wymijając nieliczne jednostki.. i szłam... aż natrafiłam na iście nietypowe oblężenie! Zamek atakowany był ze wszystkich stron przez Ludzi dobijających się do obejrzenia wyższej kultury. Plakat nad głównym wejściem na dziedziniec ogłaszał Wersal za czasów Córki Stanisława Leszczyńskiego - Marii która została Królową Francji i gospodarowała na Wersalu.
Człowieków jak mrówków


Królowa zaprasza do środka swoich poddanych
Przeszłam szybkim krokiem hałaśliwy Plac Zamkowy z całkowitym zamiarem wędrówki wzdłuż lewego brzegu Wisły bez konkretnej trasy.po prostu iść. o 14:45 byłam umówiona na Marymoncie z qmplem na zwiedzanie Żoliborza według instrukcji z Miejskiej Ścieżki więc miałam jeszcze prawie godzinę..
Wędrówka obfitowała w oglądanie, że lodowisko już się buduje, że mnóstwo knajpek świeci pustkami, że ludzi jak na lekarstwo, ze w centrum są szeregówki(!)  i detale....mnóstwo ślicznych detali i podwórek :)
Rybki!

Znalazłam dom, który na mnie patrzy!!

Co prawda spacer wykończył mnie strasznie, potem jeszcze chodziliśmy po zaułkach blokowisk Żoliborza, ale trochę słabsza ta ścieżka była niż myślałam, bo liczyłam na to, że zapędzimy się w modernistyczne wille i ciasne podwórka. ale i tak było zabawnie.
Warszawę można lubić samotnie, ale nie z okien tramwaju czy domu czy też samochodu, nie w tłumie ludzi, gdzie każdy gdzieś biegnie, nie w bandzie ignorantów, którzy zamykają się na świat.
Wiem co mówię...spacer zajął mi około półtora godziny... plus późniejsza ścieżka. W ciągu tego czasu przeszłam prawie 7,5 kilometrów!

I co skorzystałam, to moje. A że przez następne dwa dni czułam nogi bo bez żadnego przygotowania to jak maraton? Oj tam oj tam ;)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz