środa, 29 lipca 2015

Moje podwórko...20 000 kilometrów wyjechanych ścieżek

Komunikacja.
Jak łatwo poszerza horyzonty myślowe i poznawcze.
Porządna infrastruktura w nowoczesnym państwie jest podstawą inwestycji. Dlatego tyle u nas wkłada się w drogi.

Kiedy dorobiłam się w końcu cudownie bezawaryjnego samochodu prawie dwa lata temu, zaczęłam dużo jeździć poza Warszawę. Wcześniej było to też możliwe, ale ograniczone busami i pociągami czy też strachem przed nagłym zatrzymaniu się w polu.
Podczas tych dwóch lat zrobiłam już ponad 20 000 km - jeżdżąc najczęściej na Śląsk albo też na różnej maści festiwale.
Mam w dalszym ciągu mnóstwo pomysłów gdzie jeszcze pojechać.
I teraz, wracając ze starych, wrocławskich śmieci doszłam do wniosku, że moje podwórko to tam, gdzie mogę dojechać w kilka godzin samochodem i wrócić tego samego lub następnego dnia.

Gdzie jest nasze podwórko?
Na początku, jest ograniczone domem i sąsiadami, ogrodzeniem, piaskownicą.
Granice wyznaczają rodzice i nauczyciele  - musimy być w zasięgu wzroku.
Potem nasze podwórko to przyjaciele, do których biegniemy się bawić i z którymi widzimy się po szkole, zaczynamy wymykać się z ustalonych ram.
Gdy stajemy się dorośli zaczynamy wyznaczać własny obszar - możemy zostać w miejscu które nas wychowało, albo spróbować stworzyć własne.
Tu jest punkt trudności, bo ustalamy sobie własne granice za które potem nie możemy wyjść z przyzwyczajenia. Jesteśmy wtedy najbardziej wolni - gdy idziemy na studia to jest nasz jedyny punkt zaczepienia. Jeżeli mamy szczęście to z drugiej strony nie ogranicza nas ani praca ani zobowiązania.

Moje podwórko było we Wrocławiu, mieście które nie śpi, które jest widziane jako tolerancyjne, otwarte i młode. Można było bawić się do woli.
Po studiach jednak przyszedł czas na otrzeźwienie ze studenckiego trybu. Nie miałam super wymagań jednak gdy po raz kolejny rozmowa okazała sie stażem za koszty dojazdu... szczęśliwie znalazłam pracę ale w Stolicy.

Jednak miejsce, warunki i czas zmieniło wszystko diametralnie - każdy poszedł w swoją stronę. Żeby się spotkać z kimś to ja (a nie kto inny) musiałam przejechać mnóstwo kilometrów. Prawie nikomu się nie chciało. Najlepszym przyjaciołom nie przeszkadzała odległość.
I tak horyzonty zostały poszerzone o Warszawę.

Jednak Wrocław, oprócz tego cudownego czasu festiwali filmowych i krótkich ale bardzo treściwych spotkań przestał być moim podwórkiem. Widzę go teraz jak nowe, zupełnie inne miasto nałożone kalką na nostalgiczne zdjęcia sprzed kilku lat. Wiem, że już na stałe nie wrócę.

Warszawa jest trudnym podwórkiem. Robiąc kolejne kilometry w korkach, wściekając się na kierowców/rowerzystów/roboty drogowe/protesty/wypadki/autobusy/spalone mosty zaczęło mnie to bawić i nawet podobać. Ludzie są różni. Szukanie pracy to niewdzięczne zajęcie ale dzięki temu poznaję miasto.

Moje podwórko to teraz Polska,
Moje 20 000 km podróży to przez te dwa lata minimum 200 godzin jazdy.

Popołudniu chcę wypić kawę nad morzem.
Nie mam co robić a dawno nie zwiedzałam.
Podobno najlepsze prawdziwki rosną na Podlasiu.
Gdzieś tam zaczęła się historia mojej rodziny.
Lubię jeździć samochodem.
Lubię jak klimatyzacja wypala mi gardło.
Lubię zabierać ludzi na stopa.
Lubię spotkać dawno nie widzianą ważną dla mnie osobę, chociażbyśmy mieli mieć dla siebie tylko chwilę.
Lubię mój kraj.
Narzekać każdy potrafi, ale odnaleźć piękno czy coś dobrego nie jest tak łatwo.
Mamy najpiękniejsze niebo na świecie.
I trochę zdjęć zza szyby...












Brak komentarzy:

Prześlij komentarz