wtorek, 13 stycznia 2015

Ku pamięci...

Panował półmrok, za oknem leniwie przesuwały się ciężkie chmury wypełnione po brzegi płatkami śniegu.
Czuć było mróz w powietrzu a lekki wiatr zwiastował opady śniegu. Wstałam rano a krajobraz był pokryty kilkucentymetrową warstwą białego puchu. Było to jednak zdradliwe wrażenie, bo pod pierzynką skrywał się twardy lód. Długotrwałe mrozy zmroziły zarówno stawy jak i rzeczkę. Można było na niej przejść się do wsi obok.
Wypiłam poranną herbatkę, zjadłam kanapki. Miał być pracowity dzień.
Najpierw zawiesiłam nowy pokarm dla ptaków które zimą mają trudności w wygrzebaniu pożywienia spod lodu i śniegu. Potem rozsypałam trochę orzechów i połówek jabłek na parapecie - dosięgną tego większe ptaki i wiewiórki.
Świeży śnieg idealnie nadaje się do zimowego czyszczenia dywanów więc wzięłam jedyny dywan i kładąc włosiem do dołu wyczyściłam go z brudu pozostawiając kilka szarych kwadratów na białym śniegu.
Wyrzuciłam pościel do zmrożenia, -4 stopnie były idealne żeby wybić wszelkie roztocza, a będzie dobrze się spało na świeżej, wywietrzonej poduszce.
Zadzwoniłam do kilku znajomych, wzięliśmy sanki lub jabłuszka i poszliśmy na górkę, gdzie przez ponad godzinę zjeżdżaliśmy z szaleńczymi okrzykami. Rozwaliłam sanki. Chyba jestem już na nie za duża.
Szybko zjedliśmy obiad (w południe) i pojechałam z rodzicami na stawy, gdzie półmetrowa pokrywa lodu pozwalała na swobodne jeżdżenie na łyżwach.
Wzięliśmy ze sobą łopatę do odśnieżania - aby wyznaczyć sobie trasy, a także czekoladę - jakby przypadkiem zabrakło sił. Ponieważ wyszło słońce - lód zaczął strzelać i pojawiały się rysy z głuchym dudnieniem. Wrażenie było niesamowite.
Cisza, las, niekiedy przejeżdżające auto, świszczący wiatr i ten cichy zgrzyt, gdy pojawiała się kolejne pęknięcie tafli.
Trzeba było uważać i nie wpaść ostrzem łyżwy do takiej rozpadliny bo mogło to zaowocować skręceniem kostki.
Nie jeździło się nigdy wokół przerębli i ciemniejszego lodu - warstwa była cieńsza i mogła się załamać, a w ciemniejszych miejscach były źródełka. Mróz był przez ostatnie dwa tygodnie tak silny, że na śniegu widać było ślady zarówno zwierząt jak i quadów.

Wróciliśmy, zjedliśmy podwieczorek.
Wieczorem w świeżej pościeli położyłam się spać. Spałam dobrze, bo w zimie śpi się snem niedźwiedzim.

Muszę zapisywać takie wspomnienia. Z różnych lat.
Jak wyglądała zima.
Podobno jak się urodziłam, to dopiero po dwóch latach zobaczyłam pierwszy raz śnieg, więc nie panikuję.
Pierwsze wspomnienie ze śniegiem, to jak Tato ciągnął mnie na sankach po zamarzniętej rzece. Miałam może z 4 lata...
Ale... halo? 12 stopni? słońce? Bazie w styczniu?
Jest 13. dzień stycznia 2015 roku. Ciśnienie wysokie, niebo prawie bezchmurne, mocny wiatr, śnieg widziałam przedwczoraj jedynie w rowie w okolicach Lublińca. 
Chcę pojeździć na sankach lub jabłuszku jak w tamtym roku w parku Praskim albo ze skarpy Zamkowej.
HALO
ZIMO!?

Ps. Jakby ktoś chciał porobić sobie takie ładne płatki śniegu, bo mu śniegu za mało to taką ciekawą stronę znalazłam : Snowflakes

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz