niedziela, 16 sierpnia 2015

Pamięci OFF 2015

Na pewno doskwierał żar lejący się z nieba.
Lejący się tym dotkliwiej, gdy jakaś awionetka krążyła nad nami od 7 rano.
Złośliwa
Przed żarem zabezpieczenia były różne: od folii termicznych przez podwójne baldachimy namiotów/ daszki/ rozpięcie koców.
NIE
Najlepsze było NIE BYĆ w okolicach namiotów od rana do późnego wieczora.
Dlatego przegapione zostały pierwsze koncerty.
Dlatego namiot miał sens tylko wtedy, gdy człowiek całkowicie zmęczony wracał nad ranem po niespodziewanej (i w związku z tym bez ręcznika) kąpieli pod prysznicem i troszkę marzł.
W końcu 20 stopni w nocy jest to prawie mróz.
Tak jakby przy 20 stopniach w dzień w nocy temperatura spadała do 0....
Nawadnianie, kapelusze, cień i kurtyny wodne i ulubione "zamoczyć się pod wężem strażackim ale nie tak bardzo żeby nie zostać miss festiwalowego wdzianka"


Festiwal uznałam za udany.
Hejty na wodę i nakaz odkręcania butelek - hejty rozumiem i nakaz odkręcania też.
Była woda ? była
Były hejty? były, a kiedy nie było?
Pamiętam Openera kiedy spiekłam się niesamowicie na słońcu, na teren (gigantyczny) openerowy wody nigdy nie było można wnieść. NIGDY.
Nie ten rozmach festiwalu- powiecie.
Nie ten, ale temperatury bywały podobne i snuliśmy się strasznie.

Wracam jednak do muzyki. Będzie chaotycznie bo nie mogę się zdecydować, czy poukładać według "upodobań" czy według "czasu". Dlatego zaskakujcie się, jak ja się zaskakiwałam.

Udało się spełnić jeden z moich celów: Susanne Sundfor.
Zbyt szwedzko-popowa dla mnie jednak głos ma cudowny. Szkoda tylko że nie potrafi się zdecydować, czy grać typowy norweski pop czy może przejść do elektroniki.
Zastanawiało mnie, głównie przy bardziej obciachowych dźwiękach znanych nam jedynie z piosenek DiscoPolo i parodystów. Czy u nich też to jest lekki obciach?
Wpływy Abby widoczne.
Ale koncert na plus bo można było się pobujać.


Na pewno zawodem i właściwie szybka ucieczką (ledwo wytrzymanie dwóch utworów jak to mam w zwyczaju nawet kiedy mi się nie bardzo podoba) skończyły się spotkanie z Mickiem Harvey grającym utwory Serge'a Gainsbourga. Byłam ciekawa, jednak nie przypadło mi do gustu.
Również Xiu Xiu z nieznośnym wokalem nie zachęcił do słuchania muzyki z Twin Peaks - wytrzymałam ale przysnęło mi się (i nie tylko mi) rotacja ludzi była bardzo duża.


Pianie z zachwytu zostawiłam na głośny już koncert Ogoya Nengo & The Dodo Women’s Group - trzech pań słusznej postury i jeszcze słuszniejszego wieku, szamana i bębniarza - doskonale przybliżyli nam specyfikę, energię i szaleństwo Afryki. Nadal uśmiecham się na myśl, że na początku koncertu chciałam usiąść bo "to takie spokojne będzie".
NIE BYŁO.

Bardzo głośny i jeden z najbardziej oczekiwanych koncertów, czyli Sun o))) przesiedziałam pod wiklinową konstrukcją. Słychać było wiele, ale jak przy każdym koncercie (zarówno tym jak i Twin Peaks) gryzła się discomuzyka z żółtoczerwonego namiotu.
Psuła klimat, ale dla mnie Sun o))) było niesamowicie mroczne, ciemne, ciężkie i właściwie idealne na końcowe stadium depresji.

Ride - dopadło mnie zmęczenie materiału, czy to upał czy brak snu. Najprzyjemniejszym podczas tego koncertu uczuciem było zawieszenie między snem a jawą kiedy leżąc na trawie otaczały mnie dźwięki i zapadałam się w nie powoli. A cisza powodowała niepokój i całkowite wybudzenie.

Ten Typ Mes - nie tracąc nic ze swojej świeżości, dali radę opowiadać z lekkością historię i bawiąc się konwencją.
Kontynuując wątek polski miałam okazję słuchać duetu Coals z porządnym nagłośnieniem.
Nareszcie słuchać było (chociaż z pewnymi wpadkami) i muzykę i głos. Uważam, że przy obecnym rynku muzycznym mają jedno z najoryginalniejszych brzmień bez potrzeby odcinania kuponów.
A Rycerzyki odpuściłam - trzeci raz są zbyt monotonni.

Coleen Green - młoda dziewczyna śpiewająca piosenki. Pasowałyby do filmu o nastolatkach, mogły by być śpiewane w Juno, taki pop-rock prościutko z różowego pokoju nastolatki. Jednak bardzo przyjemny chociaż troszkę monotonny.


Patti Smith - niekwestionowana gwiazda. Spróbowalibyście tylko zaprzeczyć... Koncert obfitował w momenty energetyczne, gdy aż żałowałam że nie jestem pod sceną, ale też w momenty liryczne. Właściwie dla mnie granie przez nia płyty Horses jest pewnego rodzaju rozliczeniem.
Ale  miałam dreszcze, gdy wymieniała zmarłych, legendarnych muzyków. Ona ich wszystkich znała, mogła znać, rozmawiać, spotkać. To taki łącznik miedzy tym, co nierzeczywiste już dla naszego pokolenia, dzieci kwiaty, bunty przeciwko systemowi, wojnie. Miliard Ochów i Achów i jak nie byłam zbytnio jej fanką (przyznaje się do zaiste jakże modnej obecnie ignorancji) tak teraz ma jako jeden z niewielu artystów - szacunek. Respekt.


Bardzo przypadkowo napotkany świetny koncert, czyli w najlepszej offowej formie, był występ Kwadrofonik z gościnnym udziałem Adama Struga. Dwa fortepiany... nie wiem, dla mnie to była niesamowita magia, czary, splecione dźwięki z głosem i perfekcja wykonania w każdym momencie.

I kilka zdjęć...
Wielka susza....

Ogoya Nengo & The Dodo Women’s Group

Son Lux

Patti Smith




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz